środa, 31 października 2012

skrępowane ręce polskich śledczych



Kilka dni temu napisałem o zaskakujących zdarzeniach  jakie miały miejsce z udziałem naszych śledczych na lotnisku Siewiernyj kilka godzin po katastrofie rzadowego Tu 154. Dziś dodam do tego coś jeszcze.

Wieczorem 12 kwietnia 2010 roku kolejny raz uciąłem sobie pogawędkę  z jednym z naszych  ekspertów przybyłych z kraju aby badać okoliczności katastrofy. Powiem tylko, że był to wojskowy. Człowiek ten opowiedział mi szczegóły pewnego zdarzenia, którego był bezpośrednim uczestnikiem. Otóż, kiedy wraz z innymi członkami polskiej ekipy przekopywali się przez to, co zostało z Tu 154, jeden z naszych znalazł dokumenty Lecha Kaczyńskiego i, jak twierdził wojskowy, prezydencki telefon. Nie trzeba chyba tłumaczyć jak ważne było to znalezisko. Kiedy nasi próbowali zabezpieczyć przedmioty do akcji błyskawicznie wkroczyli Rosjanie. Kategorycznie zażądali oddania dokumentów i telefonu. Wywiązała się ostra dyskusja. Nasi nie mieli zamiaru niczego oddawać, przekonywali, że przedmioty należące do polskiego prezydenta są naszą własnością  i powinny trafić w polskie ręce. Rosjanie nie ustępowali. Według relacji wojskowego, między Polakami i Rosjanami doszło do poważnego spięcia.W jego trakcie nikt nie przyszedł naszym ekspertom z pomocą. Nie myślę tu oczywiście o pomocy fizycznej a o dyplomatycznej. Nasi dyplomaci widocznie zajęci  byli ważniejszymi sprawami. Ostatecznie Polacy, przymuszeni oddali wszystkie znalezione rzeczy.

Zbulwersowani działaniami Rosjan, jeszcze w Smoleńsku, polscy  śledczy napisali pełen oburzenia  list adresowany do swoich przełożonych. W liście poskarżyli się na to wszystko czego byli świadkami i uczestnikami. Opisali wszystko to o czym pisałem i ja. Według relacji wojskowego pismo na pewno adresowne było także do kancelarii premiera i do szefa ABW. I co, i …cisza. Ślad po tym pismie powinien przecież gdzieś być.

Nie wiem po co Rosjanom dokumenty polskiego prezydenta ( mogę tworzyć jakieś holywoodzkie scenariusze, ale nie ma to większego sensu)?  Domyślam się natomiast dlaczego tak bardzo zależało im na  jego telefonie. 
Opisane zdarzenia oprócz tego, że bulwersuje daje asumpt do myślenia.

Skoro w pierwszych, niezwykle istotnych godzina po katastrofie polscy śledczy zamiast pracować tkwili zamknięci  na lotnisku Siewiernyj a kiedy  pozwolono im działać byli pod ciągłą „opieką „ Rosjan i gdy coś znajdywali, musieli przekazywać wszystko stronie rosyjskiej, to znaczy, że był to  starannie zaplanowany i realizowany scenariusz wydarzeń. Ktoś zadecydował, że każdy, nawet najdrobniejszy przedmiot należący do każdej z osób podróżujących Tupolewem jest ważny i kiedyś może się przydać.Telefony, aparaty, laptopy, dokumenty, elektronika, wszystko to znalazło się w  rękach rosyjskich służb. (Interesujące w tym temacie są także informacje o ingerencji w karty  aparatów fotograficznych).

Na wszelkie zarzuty o jakość śledztwa strona rosyjska zazwyczaj odpowiada, mniej więcej tak: Skoro samolot rozbił sie na rosyjskiej ziemi a postepowanie toczyło sie w oparciu o konwencje chickagowską, to własnie my jesteśmy jego gospodarzem i my ustalamy zasady. Takie ujęcie sprawy jest oczywiście bardzo wygodne. Z opisanej przeze mnie sytuacji jasno jednak wynika, że w pierwszych dniach po katastrofie  nie chodziło o żadne procedury a o to aby uchwycić w ręku wszystkie sznurki. 

Domyślam się, że takich sytuacji było więcej. Rosjanie mieli więc absolutną kontrolę nad naszymi działaniami.Polskim służbom obecnym na lotnisku Siewiernyj po prostu skrępowano ręce. Obserwując to co dziś dzieje sie w tym temacie, odnoszę wrażenie, że ktoś sprawnie pociąga za sznurki, które kiedyś pochwycił. 
p.s.
Rosyjskie gazety grzmią. Co dzieje sie w tej Polsce?! Znów awantura, znów o zamachu, znów Kaczyński!            

4 komentarze:

  1. Ciekawe czy udało im się przejąć jakieś tajne dokumenty, szyfry, itp.Przejęcie czegoś ważnego też może być celem zamachu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pssst, niech pan jak najszybciej poprawi ten błąd ortograficzny ("uciołem"), bo to bardzo, ale to bardzo źle wygląda.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatecznie Polacy, przymuszeni oddali wszystkie znalezione rzeczy....
    Czyli co przyłożyli im lufę do głowy ? , w jaki sposób byli zmuszeni?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chcę odpowiadać za polskich śledczych. Proszę sobie jednak wyobrazić sytuację, w której jest Pan na obcym terytorium, na ogrodzonym i strzeżonym terenie straszliwej katastrofy, w otoczeniu i pod okiem przedstawicieli rosyjskich służb i wojska. Rosjanie, którzy monitorują każdy ruch jasno stawiają sprawę: Wszystkie rzeczy trafiają do nas. Co mogą zrobić nasi? Uciekać z lotniska przez płot, chować znalezione przedmioty po kieszeniach? Być może? Bądźmy jednak poważni.Opisałem tylko to, co usłyszałem z ich ust. Opisałem także szamotaninę między naszymi a Rosjanami. To chyba rzuca trochę światła na sytuacje jaka miała tam miejsce. Nie chcę nadinterpretować informacji, ale jestem w stanie zrozumieć co się tam dzieło. Odpowiadając Panu nie słyszałem aby ktoś komuś przykładał lufę do skroni i nie sądzę aby miało to miejsce.

      Usuń