środa, 3 grudnia 2014

Czy senator G. zlecił zabójstwo Jarosława Ziętary?

SF

W ostatnich tygodniach polska opinia publiczna żyje sprawą aresztowania byłego senatora Aleksandra G., którego śledczy łączą ze zleceniem zabójstwa poznańskiego dziennikarza śledczego Jarosława Ziętary. Nic w tym dziwnego, zaginiecie dziennikarza  w 1992 roku do dziś owiane jest tajemnicą. W 1998 poznańscy prokuratorzy prowadzący śledztwo w sprawie zaginięcia Ziętary  doszli do wniosków, że dziennikarz został uprowadzony a później zamordowany. Rok później śledztwo umorzono, bo nie znaleziono ciała.  Cóż, ustalili, że Jarosław Ziętara został zamordowany, ale nie wskazali przez kogo, jak i gdzie?  Po 16 latach inni ze śledczych zdobyli dowody, że Ziętara zginał, bo naraził się senatorowi ( biznesmenowi) G. G. miła polecić więc swoim ochroniarzom „skuteczne uciszenie” dziennikarza. Przełom w śledztwie nastąpił nieoczekiwanie. Wygląda na to, że po latach, ktoś sobie coś przypomniał, jakiś skruszony przestępca, gnijący w ciemnej celi postanowił oczyścić swoje sumienie i coś zeznać. Różne rzeczy widział nasz wymiar sprawiedliwości, także i takie. Trzymam kciuki za śledczych. Jednak mój nos mówi mi, że coś tu nie gra. Zastanawiają mnie  w tej sprawie dwie rzeczy. Zbieżność wydarzeń a także  postać i rola Aleksandra G. w zleceniu porwania.
Zatrzymanie a później aresztowanie senatora G. w sprawie zabójstwa Jarosława Ziętary dziwnie zbiegło się w czasie z powrotem do Polski innego z wielkich aferzystów (tak powszechnie określały go polskie media i przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości), a mianowicie Andrzeja Gąsiorowskiego, współwłaściciela spółki Art. B, która na początku lat dziewięćdziesiątych łączona była z jedną z największych afer gospodarczych III RP. Wspólnikiem Gąsiorowskiego w Art. B był Bogusław Bagsik  a przez spółkę przewinęły się zacne postacie życia politycznego, głownie lewej strony sceny politycznej. Wiele i głośno mówiło się , że Art. B, to pieniądze FOZZ – u a sama spółka powstała, aby wyprać i  pomnożyć te środki. Wszystko to oczywiście przy światłej kurateli naszych służb specjalnych.  Szefowie Art. B  i ich zaplecze  wpadli na pomysł, aby przy pomocy sprytnego, acz prymitywnego narzędzia, jakim był oscylator ekonomiczny   wypompować z polskiego systemu bankowego gigantyczne kwoty. Plan się powiódł. Wielkie pieniądze  wyparowały z kraju na zagraniczne rachunki, cześć  przeprano na miejscu, część zaparkowano na czarną godzinę w różnych biznesach, a cześć stała się paliwem dla politycznego zaplecza. Nie wszystko poszło jednak gładko. Bagsik swoje odsiedział. Gąsiorowski zdążył uciec do Izrael. Był tam bezpieczny, bo ma obywatelstwo tego kraju, tak więc ekstradycja mu nie groziła.  Lata na obczyźnie spowodowały jednak, że Gąsiorowski zaczął tęsknić za krajem nad Wisłą. Od pewnego czasu, różnymi kanałami dawał do zrozumienia, że chce wrócić. Kiedy stało się to możliwe (część zarzutów w sprawie Art. B  zwyczajnie się przedawniła, części zmieniono kwalifikację) Gąsiorowski wreszcie pojawił się w Polsce. Dziś ma odpowiedzieć jedynie za przywłaszczenie pieniędzy spółki, a nie za kradzież gigantycznych kwot z banków. On sam twierdzi, że jest niewinny, bo firmowe pieniądze zdeponował w sejfie i nie wie co się z nimi stało (przypominam, że Bagski siedział jako aferzysta, a akta sprawy Art B liczą 300 tomów). Generalnie kabaret. Tak czy owak, sądzę, że  Gąsiorowski rozpoczął grę z wymiarem sprawiedliwości, a to, że graczem jest sprawnym, to nie mam co do tego wątpliwości. Stawką był (jest) powrót do Polski i spokojny sen. Wydaje się, że karty ma wciąż mocne. Co położył na stole? Tego nie wiem, ale aresztowanie po 16 latach od umorzenia śledztwa w sprawie zabójstwa dziennikarza  senatora G. jest co najmniej zaskakujące.

Zarówno G., jak i Gąsiorowski swoją karierę rozpoczynali praktycznie  w tym samym czasie i, jak mi się wydaje, obaj korzystali z tego samego wsparcia. Formalnego i nieformalnego.  W ich orbicie (za ich plecami) można było znaleźć wiele ciekawych postaci dawnych służb specjalnych i polityki. Mieli dostęp do wiedzy i mogli liczyć, że przy najdrobniejszych trudnościach, jakaś niewidzialna ręka usunie przeszkody i utoruje drogę do sukcesu.  W  obu przypadkach skala biznesu była gigantyczna, także skala sukcesu (zysków) podobna. El dorado  nie może jednak trwać wiecznie. Zmieniła się rzeczywistość polityczna, także obsada ważnych stanowisk i trzeba było zwijać biznesy. Kto tego w porę  nie dostrzegł, ten naraził się na kłopoty. Dalsza cześć tej opowieści jest już znana. G. trafił do więzienia na wiele lat (słusznie), podobnie Bagsik. Gąsiorowski z jakiegoś powodu uniknął ich losu. Dziś może wrócić do Polski, gdzie ciążą na nim jedynie duperelne zarzuty.
Czy  G. zlecił zabójstwo Jarosława Ziętary? Mam nadzieje, że śledztwo to wyjaśni nie pozostawiając wątpliwości.  Mam także nadzieję, że sprawa nie zakończy się w ten sam sposób, jak  w przypadku  zleceniem zabójstwa generała Marka Papały i udziału w nim Edwarda Mazura.

Zajmowałem się kiedyś sprawą zabójstwa Jarosława Ziętary. Może nie tak jakbym chciał, nie tak dogłębnie, jednak udało mi się podjąć ciekawy trop. Otóż w sprawie tej przewija się nazwisko byłego funkcjonariusza Inspektoratu Ochrony Funkcjonariuszy SB  z Poznania. Nie wymienię jednak jego nazwiska. Według mojej wiedzy człowiek ten miał przyjąć i zrealizować zlecenie zabójstwa dziennikarza. (W tym miejscu muszę zaznaczyć, że nie doprowadziłem mojego śledztwa do końca).
 Cóż to takiego ten Inspektorat?

Otóż po zabójstwie księdza Jerzego Popiełuszki, generał Kiszczak postanowił powołać coś na kształt biura wewnętrznego, którego funkcjonariusze mieli mieć baczenie na wszelkie działania oficerów SB. Tak wewnętrzna policja. W ten sposób, jedną decyzją Kiszczak powołał do życia formację,  której pracownicy otrzymali  dostęp  do wielu ważnych informacji, także tych wrażliwych i osobistych, dotyczących nie tylko esbeków, ale także ich bliskich, kontaktów i TW. Taka wiedza od zawsze była i jest bezcenna. Już po rozwiązaniu SB, oficerowie IOF-ów zasilili szeregi wielu organizacji przestępczych, stając się ich niezwykle ważnymi składowymi, często także kierowniczymi.

Oficer IOF, o którym wspominam, według moich ustaleń nie pracował jednak dla senatora G., ale dla  innego rekina polskiego biznesu, którego dzisiejsza pozycja biznesowa jest niekwestionowana. 
Rekin interesował się pewną instytucją finansową (ostatecznie przejął ją), której działalnością również interesował się Jarosław Ziętara. To zainteresowanie doprowadziło go do pewnych interesujących ustaleń, które mogły wywołać skandal i  zniweczyć plany rekina .  Z pomocą miał przyjść właśnie były oficer IOF. W mojej oceni,  gdyby ktoś zdoła połączyć pewne wątki w śledztwie, rekin znalazłby się w nie lada kłopocie. Nie wykluczam, że oficer IOF był kimś w rodzaju cyngla do wynajęcia. On i jego ludzie mogli świadczyć usługi "mokrej roboty" dla świata biznesu, który w tamtym czasie przypominał raczej dżunglę, niż cywilizowany rynek.  W sprawie obok G. pojawiają się wiec inne nazwiska zleceniodawców porwania Ziętary. Czy w śledztwie można więc zatrzymać się jedynie na osobie  G.? 

A może oskarżenia G. o zlecenie  zabójstwo dziennikarza  jest próbą zamknięcia mu ust raz na zawsze i przy okazji definitywnym zamknięciem  sprawy śmierci dziennikarza? Mam niestety takie wrażenie.  A to, że G. ma wiele do powiedzenia na temat kilku znanych wciąż polityków i spraw, nie ulega wątpliwości.  Poza tym G. jako kozioł ofiarny, to nie brzmi źle. Łagodnie rzecz ujmując, nie ma najlepszej opinii, więc pasuje do układanki a prawdziwy zleceniodawca może czuć się  spokojnie.
Dodam zupełnie szczerze, że mam nadzieję, że w tym konkretnym przypadku mylę się i, że krakowscy prokuratorzy, których znam i cenię, maja rację i wiedzą co robią.

środa, 12 listopada 2014

polski dyplomata w Bejrucie/

Dawno nie pisałem, ale jak to bywa w życiu jest czas siewów i czas żniw. Krótko mówiąc, zapuściłem się trochę w dalekie przestrzenie, ale już wróciłem. Teraz będę pisał trochę częściej.
Zanim zacznę, muszę odnieść się do pewnych wydarzeń z ostatnich dni.
Otóż dowiedziałem się niedawno, że grupa ludzi, którzy na przestrzeni kilku ostatnich lat byli bohaterami moich reportaży postanowiła w niewybredny sposób, że tak to ujmę, odpłacić mi za moje  zainteresowanie ich przestępczą działalnością. W tym celu zwarli szeregi i przygotowują coś na kształt paszkwilu. Taka fantazja. Paszkwilem tym będą starali się kogoś zainteresować. Ich wiarygodność  jest w oczywisty sposób ograniczona, ale trochę nerwów mi napsuli.  Z tego miejsca chciałbym poinformować czytelników o tym, że podjąłem już stosowne działania prawne, aby ukrócić tę radosną twórczość. Mam niejasne podejrzenia, że ta spontaniczna twórczośc mafiosów - artystów   może mieć  związek z moimi planami zawodowymi  i tym co w niedługim czasie zamierzam ujawnić i o czym wspominałem kilkukrotnie wspominałem  publicznie:). Tyle, a teraz do rzeczy.
Na początek  sprawa o której pisałem kilka miesięcy temu a mianowicie  o śmierci Wojciecha Gawrysiuka, polskiego dyplomaty z naszej ambasady w Bejrucie.
Otóż według oficjalnej wersji Gawrusiuk utopił się wpływając w morzy przy miejskiej plaży. Mimo, że prawie wszystko wskazywało ( wciąż wskazuje) na to, że śledztwo powinno zostać skierowanie w stronę hipotezy o zabójstwie dyplomaty, nasze służby z jakiegoś niezrozumiałego powodu  nie podjęły tego wątku. Wiele wskazywało, że  za zabójstwem naszego Gawrysiuka może stać jedna z organizacji terrorystycznych. Mimo to w kraju uznano, że Gawrusiuk wraz ze swoją libańską znajomą, upiwszy się wcześniej na przyjęciu  postanowili zażyć nocnej kąpieli. Kąpieli , która skończyła się dla obojga tragicznie. Śledztwo było szybkie i zakończyło się po kilku dniach. Nikomu nie przeszkadzał fakt, że kobietę znaleziono na plaży, kilkadziesiąt metrów od morza a na  ciało Polaka natknięto się  kilka dni po jego zniknięciu, wiele kilometrów od miejsca, gdzie mężczyzna  miał się utopić.  Także sekcja zwłok i obrażenia  na głowie  powstałe najprawdopodobniej po uderzeniu  także nikogo nie zastanowiły. Nic nie przemawiało za tragicznym wypadkiem. Sprawę jednak  zamknięto i zapomniano o niej. Spokój, cisza i brak niewygodnych pytań.
Tymczasem, według mojej wiedzy sprawą śmierci Gawrysiuka zainteresowały się izraelskie służbyspecjalne, które z jakiegoś powodu rozpoczęły śledztwo  w tej sprawie. Po kilku tygodniach przyszły pierwsze efekty. Hipoteza o udziale w śmierci dyplomaty członków jednej z organizacji terrorystycznej działającej na tamtym terenie zaczęła nabierać realnych kształtów.  Izraelczycy postanowili zainteresować śledztwem nasze służby. I co? I nic! Nasi uznali, że nie ma co babrać się w sprawie i pozostali przy swojej wersji brzmiącej mniej więcej tak: Gawrysiuk to babiarz i pijak. Skończył jak skończył i nie ma tu nic więcej do dodania. Zdziwieni Izraelczycy odwrócili się na pięcie i tyle ich widziano. Cóż, zdaje się, że na oficjalne  rozwiązanie zagadki śmierci naszego dyplomaty z ambasady w Bejrucie będziemy musieli jeszcze poczekać.   
Wkrótce c.d

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Komisja do spraw komisji likwidacyjnej WSI

Komisja do spraw komisji. 

Brzmi śmiesznie, ale sprawa robi się jeszcze bardziej zabawna, kiedy weźmiemy pod uwagę, że niektórzy politycy postulujący powołanie sejmowej komisji do spraw likwidacji WSI  robią to niemal osiem lat po likwidacji tych służb.

Kilka słów wstępu,  potem konkluzja.

W mojej opinii WSI ze swoim rodowodem i  kadrami były najpotężniejszymi służbami działającymi w Polsce do 2005 roku. Wbrew wielu osądom  trzonu kadry WSI nie stanowili pijacy i złodzieje. Dużą jej cześć  tworzyli sprawni,  dobrze  wyszkoleni żołnierze WSW i II Zarządu Sztabu Generalnego WP, pracujący pod skrzydłami swoich szkolonych w Moskwie  zwierzchników. Abstrahując od wektora działań tej służby, w większości byli to profesjonaliści.

Generał Kiszczak, który sam przecież wywodził się ze środowiska komunistycznych wojskowych h służb dobrze rozumiał znaczenie jakości kadr tworzących spec służby. W latach osiemdziesiątych, kiedy Kiszczak z Jaruzelskim skupili w swoim ręku praktycznie pełnię władzy w Polsce wojskowe służby specjalne stały się gwarantem trwania ich  systemu. Większa część działalności tych służb skierowana była do wewnątrz. Wojsko  po wprowadzeniu stanu wojennego  spełniał   szczególną rolę w systemie politycznym. Większość ważnych instytucji i urzędów państwowych obsadzano współpracownikami WSW, bądź wprost żołnierzami. Stopniowo sieć tajnych współpracowników zaczęła  pokrywać kraj. Od tego momentu rozpoczęło się także nasycanie wojskową agenturą mediów.

Wydaje się, że Kiszczak, mimo, iż  je kontrolował, nie darzył przesadną sympatią cywilnych służb. Zdaje się, że także niespecjalnie je cenił. Ufał swoim  i  nimi się otaczał.

W lata dziewięćdziesiąte wojskowe służby specjalne  weszły bez specjalnych turbulencji. Wielka była w tym zasługa generała Kiszczaka. Żołnierzy tych służb ominęły różnego rodzaju weryfikacje czy i inne komisje przed którymi spowiadaliby się ze swoich działań przeciwko opozycji, czy wobec Kościoła. To dało im poczucie bezkarności i pewności. Tymczasem do kraju zawitał kapitalizm. Polacy  mogli już legalnie bogacić się. Jednak prawdziwe pieniądze zarabiali przede wszystkim ludzie do tego przygotowani, czyli ci, którzy w jakim sensie projektowali  zmiany ustrojowe i gospodarcze ( mały FOZZ, duży FOZZ itp.). Wśród tych , którzy wiedzieli, gdzie są konfitury  byli także  ludzie wojskowych służb specjalnych. Teraz już nie tylko zajmowali się opozycją, ale również ( może przede wszystkim) interesowali się biznesem. Pieniądze to władza. Dostęp do informacji, kontakty, sieć zależności pracowały na korzyść środowiska. Do tego ochrona (działająca w dwie strony) ze strony rządzących  tworzyła odpowiedni klimat do robienia interesów  W ten sposób powstało wiele fortun a wielu szanowanych dziś biznesmenów urosło w siłę . To przy ich pomocą duża część majątku narodowego trafiła w prywatne ręce.

Ci którzy nie czuli się dobrze w biznesie,  albo którym wyznaczono inne role robili kariery w polityce, bądź w mediach. Mnie szczególnie interesuje to ostatnie środowisko.

Komisja

Nie będę określał szans na powstanie takiej komisji. Ci którzy chcą jej powołania  prawdopodobnie sądzą , że  coś ugrają.  Emocjonalne i raczej amatorskie wystąpienie posła Górskiego  z TR wiele mówi o motywacjach tej grupy. Może się jednak okazać, że zamiast wygrać pomysłodawcy komisji stracą.  Polityczny zysk jest  więc wątpliwy a straty dla Polskie  będą  oczywiste  i wymierne.

Jeśli jednak komisja powstanie mam nadzieję, że na tym gruncie dojdzie także do dyskusji i wyświetlenia kulisów   działalności wojskowych służb specjalnych  w mediach. I nie chodzi tu o informacje, które opisywał raport o likwidacji  WSI, bo ten w zasadzie niczego nie wyjaśnił i skierował myślenie na boczne tory.  Myślę  tu o rzeczywistych  i teraźniejszych działaniach współpracowników i oficerów tych służb w mediach. Mam nadzieję, że opinia publiczna dowie się  przynajmniej  o kilku istotnych osobach , które dziś kreują politykę informacyjną w mediach a które są ściśle związane są  z WSI .

Oficerowie, o których myślę   po 2005  roku,  w trybie pilnym uciekali ze służby (kilku  z nich oprócz pracy w mediach na kierowniczych stanowiskach  pobiera także   resortową emeryturę ). Dokumenty na temat ich pracy ukrywano głęboko w różnych archiwach. Wszystko po to, aby nie trafiły w ręce członków komisji likwidacyjnej i weryfikacyjnej WSI. W kilu wypadkach udało się. Jednak dokumenty wciąż istnieją i dają właściwy ogląd sytuacji na temat zależności i medialnych rozgrywek ostatnich lat. Myślę sobie, że oficerowie ci, kiedy otrzymają odpowiednie pytania  mogą wiele wyjaśnić w kwestii  kulisów tworzenia polityki informacyjnej. Narady, spotkania , ustalanie wersji, wykładni. Bezcenne!

Czekam z niecierpliwością na głosowanie nad powołaniem komisji.:).



środa, 23 lipca 2014

katastrofa malezyjskiego boeinga 777 - modus operandi


Kilka miesięcy temu na tym blogu opisałem sekwencje zdarzeń jaka według mojej wiedzy miała miejsce  tuż po katastrofie polskiego, rządowego samolotu w Smoleńsku. Sekwencja dotyczyła identyfikacji (a w zasadzie jej braku) ciał ofiar, które w katastrofie zginęły.

W skrócie chodziło o to, że według informacji, które zdobyłem  nasze służby i prawdopodobnie także najwyższe władze wiedziały o zamianie ciał. Wiedziały i nie zareagowały. Poniżej link do tekstu.

http://przemekwojciechowski.blogspot.com/2012/11/agencja-wywiadu-wiedziaa-o-zamianie-cia.html

Wiele na to wskazuje, że przynajmniej w kilku wypadkach Rosjanie zamiany dokonali  w sposób świadomy. Jak pisałem, wiedza o tym fakcie w  zaszyfrowanym dokumencie trafiła do Warszawy jeszcze tego samego dnia. Nie chcę w tym miejscu wracać do tych faktów w kontekście rozliczania naszych urzędników i polityków,  ponownie pytać, dlaczego tak się stało i kto na to pozwolił?  Piszę ten tekst zupełnie z innego powodu. Zanim wyjaśnię, musze zrobić  bardzo proste, wręcz elementarne założenie.

Otóż zakładam, że zamieszanie z ciałami zostało wywołane celowo, że żadnej pomyłki nie było, a cała operacja była zaplanowana. Inne zresztą także także.

Dlaczego tak myślę?

Otóż śledząc doniesienia newsowe na temat zestrzelenia nad Ukrainą malezyjskiego samolotu pasażerskiego uświadamiam sobie smutną, ale dość prostą rzecz.  Ta tragedia stała się elementem wielowymiarowej wojny, w której na pewnym etapie,  oprócz  czołgów i karabinów wykorzystuje się obrazy i doniesienia o niezwykle ciężkim kalibrze emocjonalnym. To wojna psychologiczna, obliczona na konkretne efekty. Aby je osiągnąć planiści wydarzeń na pewnym etapie „operacji” musza   przejść do odpowiedniego moderowania przekazu. Maksymalnie zaciemnić obraz  przyczyny tragedii i wszystkiego co rozgrywa się po niej. Trzeba także    zrzucić na kogoś  winę za tragedię, jednak  w taki sposób, aby pewne wątpliwości   pozostały.  Wszystko po to, aby osiągnąć zakładane cele.

Tak więc  sukcesywnie i  precyzyjnie dozuje się opinii publicznej informacje i obrazy obfitujące w mrożące krew w żyłach treści, takie jak choćby informacje o porozrywanych i gnijących ciałach, te o ograbianiu zwłok (zdjęcia we wszystkich dziennikach i Internecie -  terrorysta unoszący w górę rękę, w której trzyma misia należącego do jednego z nieżyjących dzieci), pociągu na bocznicy  wypełnionym rozkładającymi się ciałami, w tym ciałami dzieci (media huczą a  obrazy pociągu śmierci robią piorunujące wrażenie). Dalej: Terroryści kradną zwłoki i prawdopodobnie ciała staną się jakąś  kartą przetargową. Kompletny odlot!

Te wstrząsające doniesienia podlewane  są różnymi teoriami, głównie  tymi zupełnie nieprawdopodobnymi ( zestrzelony samolot to ten zaginiony kilka miesięcy temu  a ciała, które znaleziono na miejscu  były już  rozłożone, albo:  Ukraińcy zestrzelili samolot, bo sądzili , że leci nim W. Putin). Do tego wszystkiego oficjalne stanowiska separatystów, rosyjskich polityków i konferencje prasowe analityków okraszone wykresami i animacjami.   Ta mozaika doniesień,  informacji o niezwykle ciężkim kalibrze, zwykłych kłamstw i skomplikowanych manipulacji składa się na makabryczny obraz wydarzeń, a my - odbiorcy prawdopodobnie nie jesteśmy w stanie  wyselekcjonować   z tego wszystkiego prawdy i wyrobić sobie właściwej oceny.  Dominują  szok, niedowierzanie  a na końcu  strach.

Wiele wskazuje na to, że przekaz (reżyserowane  wydarzenia)   w tej sprawie  jest tak skonstruowany, aby wywołać  określone reakcje a na ich fundamencie zbudować określone postawy, skutkujące w przyszłości określonymi decyzjami i działaniami. To wielka i skomplikowana operacja, element wojny propagandowej. I trzeba tu dodać, że według moderatorów przekazu  wszystkie  te działania nie są obliczone na natychmiastowy efekt.   

Po takiej tragedii już nic nie będzie takie same.

Zwolennicy teorii mówiącej, że za tragedią stoją Ukraińcy  radykalnie wzmocnią swoje prorosyjskie postawy (choć  poza Rosja jest ich niewielu). Ci, którzy uważają, że za zbrodnią stoi  Rosja i jej „zielone ludziki” na Ukrainie, także zdecydowanie utwierdzą się w swoich poglądach. Większość ludzi jednak nie opisuje się politycznie po żadnej ze stron, jest zwyczajnie w szoku, niedowierza, nie mieści się im głowach to, co do nich dociera.  Krok po kroku  budują w sobie postawę  opartą  na niezwykle silnych emocjach.  Wydaje się,  że z całej palety emocji  dominuje strach. Nikt nie pozostaje obojętny wobec tak podanych informacji.

Czy Rosja na tym straci? Na pewno wizerunkowo, ale nie o to idzie gra. W szerszym wymiarze gra nie toczy się  o to jak zachodnie społeczeństwa  będą postrzegały Rosję i jej przywódców, ale o to jak Rosja będzie wyglądała za kilka lat ? Jak będzie je realna pozycja, siła oddziaływania w relacjach wielostronnych? Przekaz którego doświadczamy od momentu zestrzelenia samolotu  w moim przekonaniu niesie ze sobą  mniej więcej takie przesłanie: Rosja i jej władza są silne, mają możliwości i potrafią je wykorzystać. Nie cofniemy się przed niczym. Ale to nie my zestrzeliliśmy samolot. Kłamiemy? Być może, ale tego nie wiecie na pewno. Poza tym wy także nie macie czystego sumienia. Być może jesteśmy cyniczni, ale to dla tego, że nie cofniemy się przed realizacją naszych celów. Nie wolno wam o tym zapomnieć! A jeśli nawet, to my wam o tym przypomnimy.  Także niektórzy politycy nad Wisłą stają się ważnym elementem tego przekazu, ale o tym nie chcę mi się nawet pisać.

Dziś Rosjanie odżegnują się od udziału w zamachu. Winę zrzucają na Ukraińców.  Mało jest oficjalnych informacji, dominują nieoficjalne i przecieki z kręgu służb specjalnych. Stanowcza i rzeczowa  reakcja Zachodu spowodowała jednak , że W. Putin i jego zaplecze musza dobrze ważyć słowa i czyny.  Putin musi być ostrożny, aby  nie zapłacić najwyższej politycznej ceny za swoje działania. Wciąż ma jeszcze jeden odwód. W najgorszym wypadku kozłem ofiarnym zostaną  separatyści.

W tym miejscu wrócę do początku. Mam wrażenie graniczące z pewnością, że dokładnie w taki sam sposób  rozgrywano sprawę katastrofy polskiego, rządowego samolotu w Smoleńsku.  Czy my także (a za naszym pośrednictwem świat) nie byliśmy  raczeni podobnymi informacjami, podobnie skonstruowanym przekazem?

Kilka przykładów.

1. Przyczyna katastrofy  - błąd pilotów,  mgła, bądź zepsute lotniskowe radiolatarnie. Trzy kręgi przed odejściem, brak znajomości rosyjskiego przez pierwszego pilota, teoria pancernej brzozy. itp. Wszystkie możliwe teorie, wiele bzdurnych, brak jednak jakiejkolwiek winy Rosjan.

2.Zacieranie śladów -  zdjęcia Rosjanina, rozbijającego  szczątki polskiego samolotu, brak czarnych skrzynek w polskim śledztwie, brak wraku – jego stan. Ciągłe utrudnianie   śledztwa.

3. Rosyjscy żołnierze okradający ciała ofiar. Newsy o procesie żołdaków we  wszystkich  TV.  Nawet wypowiedzi skruszonych złodziei ! Makabra!

3.Następnie info: Seria pomyłek podczas  identyfikacji zwłok, seria ekshumacji i niezwykle gorące dyskusje w tym temacie. Makabryczne szczegóły i opisy sekcji zwłok. Wyjazd archeologów, którzy przeczesują teren katastrofy odnajdując kości ofiar. Kolejna makabreska! Wracamy do początkowego przekazu.

4. Niedorzeczna teorie o  pijanym generale Błasiku każący pilotom lądować we mgle. Następnie dementi i kolejna falka dyskusji. W Sejmie awantura polityczna o próbę rehabilitacji generała. Polecam mój tekst na blogu o tej „dętej” sprawie.

http://przemekwojciechowski.blogspot.com/2012/12/pijany-genera-basik.html

5.  Info na temat bomby w samolocie,    laserowego działa , którym zestrzelono samolot, także teoria o helu i sztucznej mgle – kosmiczne teorie, kompletny odlot!  Dezinformacja.

6.Dalej: Rosyjski bloger publikujący makabryczne zdjęcia porozrywanych ciał, ofiar katastrofy, samobójstwo Remigiusza Muisia ( powiesił siew piwnicy) – pilota Jaka, który wcześniej lądował na lotnisku w Smoleńsku.  Wracamy z silnym przekazem. Poniżej link to mojego tekstu.

http://przemekwojciechowski.blogspot.com/2012/10/gra-smolenskimi-zdjeciami.html

7. Śmierć generała Petelickiego przez wielu łączona z jego wiedzą o katastrofie.

Można wymieniać w nieskończoność. Tak czy owak , przekaz był niezwykle mocny, długotrwały i czytelny. Niczego nie możecie być pewni, jesteśmy silni i możemy wiele. Bójcie się.

Zadziałało? Zadziałało! Polscy politycy i urzędnicy – w większości bali się (boją się) wszystkiego co wiązało się z kwestią wyjaśnienia  katastrofy, oddali śledztwo Rosjanom, swoje prowadzą po omacku, boją  się  nawet stanowczo upomnieć o dowody. Piętnowano dziennikarzy, którzy zajmowali się sprawą katastrofy,  niszczono gazety piszące o  różnych hipotezach związanych z tragedią.  W kolejnej fazie bezpardonowo atakowano i odbierano powagę wszystkim, którzy mieli inne zdanie niż te, które prezentowała władza na temat przyczyn tragedii.  Wciąż mówiono  o zbliżeniu, pojednaniu, wspólnym przeżywaniu tragedii itp. Tragikomedia. Także społeczeństwo trwale podzieliło się w wokół tragedii. Wiele osób mówiło, że z rosyjskim niedźwiedziem nie warto zadzierać, że nie mamy szans, że trzeba żyć dalej itp.  Co politycy  mówią dziś? Słychać wyraźnie. Dlaczego teraz  mówią inaczej? Skąd taka zmiana? To zupełnie inna sprawa.

A jaka jest prawda o katastrofie TU 154? Każda z teorii, nawet ta prawdziwa,  na tak przygotowanym gruncie zostanie obśmiana i zakwestionowana. Być może właśnie o to chodziło? Jednak jedno jest  pewne. Wiele ważnych i zasłużonych dla kraju  osób straciło życie  pod Smoleńskiem a Polska z tego powodu nie jest silniejsza ani lepsza.
 Czy gdyby nasi  politycy w 2010 roku zachowali się  tak, jak dziś robi to, choćby premier Holandii, to Polska byłaby teraz  silniejsza? Nie mam wątpliwości, że tak. Także nasi politycy mieliby więcej do powiedzenia na unijnych salonach. Dziś mogą tylko biadolić i przestrzegać  przed złym satrapą Putinem, z którym jeszcze niedawno chcieli wspólnie przeżywać narodową tragedię.

Wydaje się, że sprawa Smoleńska jest dziś przegrana. Prawdopodobnie nigdy oficjalnie ( myślę  tu o jakimś  rządowym raporcie, czy wznowieniu prac specjalnej komisji) nie dowiemy się co w  rzeczywistości  stało się na lotnisku Siewiernyj.  Wiele spraw potoczyło się w niewłaściwych kierunkach, wiele wątków zostało zgubionych, wielu nie da się już pociągnąć. Dezinformacja także zrobiła swoje.

Mam wiedzę a na jej podstawie teorię na temat tego co stało się na lotnisku pod  Smoleńskiem. Wkrótce rozpoczynam pracę nad scenariuszem a później filmem dokumentalnym, tak więc w tym momencie nie będę  o tym pisał.  Nie chcę być złym prorokiem, ale wydaje mi się, że w przypadku tragedii malezyjskiego samolotu na Ukrainie czeka nas podobny serial do tego związanego z katastrofą TU 154. Chyba, że ktoś powstrzyma W.W.P?


wtorek, 1 lipca 2014

"Sowa i przyjaciele"

Bardzo wiele  słów padło już o słynnej kolacji u „Sowy i przyjaciół”, na której biesiadowali  minister, wiceminister  i bankier. Niektóre ze słów były  mądre, niektóre nie. Mam wrażenie, że tych niemądrych wypowiedziano  zdecydowanie za dużo. Teorie o putinowskich szpiclach grasujących po warszawskich zaklętych rewirach, nagrywających wszystkich i wszystko a następnie szeroko, z gestem publikujących w gazetach i Internecie, zdaje się, że między bajki można włożyć. To, że nagrywają, wiedzą i wiedzę wykorzystują to jasne. Tyle, że prawdopodobnie nie oni stoją za aferą.

To jednak rozważania na inny tekst. Co dziś? Dziś mała konstatacja. Taka słodko -  gorzka.

Otóż pytam: Po jakiego diabła  wydawać setki złotych na jakieś wątpliwej jakości frykasy i na za drogie wino, skoro  spotkanie można było zaaranżować w jednym z lokali  należących do którejś z polskich służb specjalnych. Oto  bowiem w restauracji u Sowy spotkali się: człowiek, który, jak sam przyznaje, budował nowe polskie służby, ze współpracownikiem PRL – wskiego wywiadu o pseudonimie „Belch” a frekwencję uzupełnił inny współpracownik cywilnej Jedynki o pseudonimie „Ritmo”, pozyskany do współpracy przez niejakiego Wrońskiego -  o ile się nie mylę? ( dodam tylko ,że  „Ritma” z cywilnego wywiadu przeniesiono do wojska). Tak więc wygląda na to, że  u „Sowy i przyjaciół” spotykali się prawdziwi„przyjaciele”. Co tam „przyjaciele”, niemal rodzina!

Powielając obiegową teorie o nierozerwalnym związku człowiek  ze służbą, takie spotkanie należało zorganizować w jednym z lokali konspiracyjnych należących do którejś z tajnych służb. Rozpuszczalna kawa, herbata, kilka minut rozmowy zakończonej ustaleniami i do domu. A  tu proszę, ekskluzywna restauracja, wykwintne potrawy, wersal Panie! Jeśli okazałoby się, że z jakiś powodów  lokali brakuje, to zawsze można było  umówić spotkanie w  Centrali. No, już  w najgorszym wypadku, w którymś z mieszkań kupionych za pieniądze amerykanów, które wyparowały z kasy jeden z naszych służb. Brak wyobraźni, nieostrożność i do tego straszna rozrzutność!


czwartek, 16 stycznia 2014

Infoafera, Mnisterstwo Zdrowia

Dawno tu nie zaglądałem. Brakowało czasu, nastroju,  itd.
Jednak dziś postanowiłem skrobnąć co nieco. Postanowiłem, bo podczas pochłaniania porannej porcji owsianki wysłuchałem pewnej interesującej rozmowy, która toczyła się  na antenie kanału Polsat News. Program prowadził  znany z nieprzeciętnej inteligencji i błyskotliwości dziennikarski  pistolet z odbezpieczonym kurkiem a jego rozmówcą był wiceminister zdrowia.  Na pewnym etapie tej rozmowy pistolet zapytał  ministra o pewien unijny raport  dotyczący korupcji w polskiej służbie zdrowia. Otóż według tego raportu, w ubiegłym roku  każda polska rodzina wydała średnio  trzysta złotych na łapówki dla lekarzy. Prosta arytmetyka sugeruje więc skalę problemu. Jaka była odpowiedź ministra na pytanie o raport i zawarte w nim dane? Ano  taka, że w Polsce nie ma problemu korupcji w państwowej  służbie zdrowia a twórcy raportu pomylili ją z prywatną a wiec płatną służbą zdrowia i stąd liczby, tysiące miliony itp. Krótko mówiąc wiceminister stwierdził , że łapówki o których grzmi raport,  to nie przestępstwo, ale zapłata za prywatną wizytę u medyka. I tylko brak zrozumienia tego faktu spowodował powstanie takiego dokumentu.
Myślicie, że żartuję? Zapewniam, że nie.

Co na to Kałasznikow polskiej żurnalistyki? Możecie zgadywać i  prawdopodobnie nie będzie to trudna zagadka.

Dalsza część rozmowy to już gadka -  szmatka na temat reform i rychłego końca kolejek  i  problemów w państwowej służbie zdrowia. Klasyka. Maestro polskiego dziennikarstwa nie zapytał już o nic więcej. W każdym razie o nic interesującego.

Tym czasem ktoś inny siedzący na miejscu dziennikarza mógłby zadać kilka pytań o głośną ostatnio infoaferę. Na przykład,  czy przypadkiem to,  co obserwowaliśmy ostatnio w tym temacie , to jedynie  wierzchołek góry lodowej? Czy  przypadkiem pies nie jest pogrzebany w Ministerstwie Zdrowia i powiązanych z nim instytucji?

 Coś mi  się wydaję , coś mi podpowiada,  że tak właśnie jest. Może warto o to zapytać przedstawicieli przynajmniej dwóch globalnych koncernów informatycznych ulokowanych w naszym kraju? Pewnie coś wiedząJ.  

Czy tak się stanie? Nie sądzę. Upublicznienie wątków infoafery związanych  MZ uderzy w niewłaściwe osoby. Szczególnie w jedną i nie jest nieobecny minister. Tak więc musimy jeszcze trochę poczekać, podobnie,  jak to miało miejsce  przypadku MSW, gdzie materiały procesowe w sprawie infoafery  przygotowane były już na początku  2012 roku. Musiały poleżeć w szufladzie , czekając na odpowiedni moment. Doczekały się.