środa, 13 listopada 2013

co w rzeczywistości wydarzyło się pod rosyjską ambasadą w warszawie?

SF
Nie wiem co  w rzeczywistości wydarzyło się 11 listopada pod ambasadą rosyjską w Warszawie. Nie wiem, czy podpalenie strażniczej budki było aktem głupoty, chuligańskim wybrykiem, czy, jak chcą niektórzy ustawką, bądź prowokacją? Jeśli to ostatnie, to prowokacją z czyjej strony?  Naszej? Rosyjskiej?  
 Pytania logiczne a możliwych odpowiedzi jest przynajmniej  kilka. Pojawiają się więc różne, w zależności od osób i  środowisk, które je wygłaszają. Tak czy owak trzeba być skończonym kretynem, aby podpalić ambasadę i to nie tylko rosyjską, ale jakąkolwiek.
Być może jest  inne wytłumaczenie tej sytuacji?
Kilka  dni przed wydarzeniami pod rosyjskim  przedstawicielstwem w Warszawie nasze służby wywiadowcze zdobyły wystarczające dowody -  że  tak to ujmę, - niewłaściwej działalności jednego z rosyjskich dyplomatów w Polsce. Dowody te posłużyły do sformułowania wniosku o nadania Rosjaninowi statusu persona non grata. Tak też się stało. 7 listopada nasze władze określiły go mianem osoby niepożądanej w kraju. Trezba prztynać, że termin akcji był dosyć nieszczęsliwy/
Cztery dni później zapłonęła budka strażnika a rosyjskie władze w zaskakująco ostrych słowach odniosły się do incydentu. Tony były tak wysokie, że zahaczyły o konwencję wiedeńską, odszkodowania i zadośćuczynienia. Na dywanik wezwano także naszego ambasadora w Moskwie. Brak jakiejkolwiek adekwatności reakcji rzucił się w oczy od razu. Dzień później zaatakowano naszą ambasadę w Moskwie.
Czy ktoś komuś pokrzyżował jakieś plany i ktoś się zdenerwował?

Zalecam więc ostrożnośc w opiniach  i wyrokach tym temacie. Na dzień dzisiejszy spalona budka to efekt a nie przyczyna. I tak powinno zostać.

 

wtorek, 5 listopada 2013

cudowna ucieczka polskiego fotoreportera z syrii


  SF       Wieść o ucieczce naszego fotoreportera wojennego, pracującego w Syrii dla francuskiej agencji prasowej i polskiego studia  M obiegła Polskę lotem błyskawicy. W lipcu tego roku Marcina Sudera porwali syryjscy Islamiści, którzy wdarli się do biura prasowego opozycji, splądrowali je  a Marcina Sudera uprowadzili. Oficjalnie nie podali jasnych powodów dlaczego to zrobili, nie ogłosili żadnych żądań w zamian za uwolnienie fotoreportera. Nieoficjalnie mówiło się o rabunkowym motywie. Polskie MSZ  oficjalnie nie wiedziało więc co stało się z naszym rodakiem. Zebrał się zespół, radzono co zrobić. Informowano, że  MSZ dokłada  wszelkich starań, aby dowiedzieć się  co właściwie wydarzyło się w Syrii i w czyich rękach znalazł się Marcin Suder. Opinia publiczna w kraju dostawała zapewnienia, że nasi urzędnicy i inni odpowiedzialni   zrobią wszystko, aby fotoreporter wrócił cały i zdrowy do kraju.
Tak też się stało. Wrócił. Dowiedzieliśmy się, że zwiódł czujność przetrzymujących go porywaczy i zdołał uciec. 
Jednak czy ta wersja wydarzeń jest prawdziwa? A gdybym podał inną?
        Założenie: Państwo nie może negocjować z przestępcami. Nie zależnie od tego kim się mienią i pod jakim sztandarem kroczą. To jasne. Często jednak stosuje się zabieg polegający na ustawieniu pośrednika. Dla dobra sprawy, czy zakładników, Oficjalnie przedstawiciele państwa nie kontaktują się z terrorystami, czy przestępcami, jednak rozmowy toczą się a efekty często  są zadowalające.
Marcin Suder zostaje porwany.
          W ogarniętej chaosem wojny domowej Syrii, oprócz  uznawanej przez świat  Syryjskiej Koalicji Narodowej,  skupiającej opozycje wobec rządów Baszara el - Asada, operuje wiele innych grup i organizacji.  Są wśród nich także radykalne islamskie ugrupowania, różnej maści bojownicy, najemnicy i niespokojne dusze z całego regionu. Przekaz z Syrii kalibrowany jest w taki sposób, że opinia publiczna dowiaduje się o złym Asadzie, dobrej opozycji i niebezpiecznych fundamentalistach, powiązanych z Al – Kaidą, którzy chcą państwa wyznaniowego w Syrii.
        Zaraz po uprowadzeniu Polaka nasze służby dostają informacje, że za porwaniem stoją islamscy fundamentaliści. Konkretni. Informacja pochodzi z kręgów SKN. Ludzie SKN twierdzą, że mają kontakty z porywaczami i podejmą sie negocjacji w sprawie uwolnienia Polaka. MSZ z braku innych możliwości i pod dużą presją publiczną przystaje na propozycję.   Po kilku dniach ludzie SKN informują, że porywacze wypuszczą fotoreportera, pod jednym wszakże warunkiem. Muszą wzbogacić się o kilka milionów dolarów. Trudno negocjować życie polskiego obywatela, MSZ zwleka, jednak ludzie SKN nalegają na szybkie podjęcie decyzji. MSZ wie, że samo nic nie zdziała, wie ,że w Syrii w zasadzie może niewiele, jeśli cokolwiek. Zapewnienia jedno, możliwości drugie. To samo dotyczy naszych służb specjalnych.  Jedynym ratunkiem jest SKN. I SKN dobrze o tym wie. W końcu zapada decyzja o zapłacie okupu za Marcina Sudera. Jednak wcześniej na prośby Polaków do gry, włącza się wywiad turecki. Oni w Syrii są obecni i  mogą zdecydowanie więcej.  Operacja jest przygotowywana kilka tygodni. Pieniądze ( 5mnl), przez Turcję ( tureckich agentów) docierają do Syrii, do ludzi z SKN. Ci, jak twierdzą w odpowiednim momencie przekażą je porywaczom. Czy tak się stało? Czy rzeczywiście za porwaniem fotoreportera stali islamiści? Do kogo trafiły pieniądze?  Ciekawe pytania.  Niezależnien od nich, szczęśliwie Suder jest wolny.
Niezależnie od nich Polskę obiega informacja, że Marcin Suder uciekł przetrzymującym go islamistom i przedostał się na terytorium Turcji a potem już do kraju. Media społecznościowe rozgrzały się do czerwoności. Wszak sukces. 

Wiwat SKN! Wiwat Turcja!
Klient płaci, klient ma.
Która wersja jest prawdziwa?