środa, 13 listopada 2013

co w rzeczywistości wydarzyło się pod rosyjską ambasadą w warszawie?

SF
Nie wiem co  w rzeczywistości wydarzyło się 11 listopada pod ambasadą rosyjską w Warszawie. Nie wiem, czy podpalenie strażniczej budki było aktem głupoty, chuligańskim wybrykiem, czy, jak chcą niektórzy ustawką, bądź prowokacją? Jeśli to ostatnie, to prowokacją z czyjej strony?  Naszej? Rosyjskiej?  
 Pytania logiczne a możliwych odpowiedzi jest przynajmniej  kilka. Pojawiają się więc różne, w zależności od osób i  środowisk, które je wygłaszają. Tak czy owak trzeba być skończonym kretynem, aby podpalić ambasadę i to nie tylko rosyjską, ale jakąkolwiek.
Być może jest  inne wytłumaczenie tej sytuacji?
Kilka  dni przed wydarzeniami pod rosyjskim  przedstawicielstwem w Warszawie nasze służby wywiadowcze zdobyły wystarczające dowody -  że  tak to ujmę, - niewłaściwej działalności jednego z rosyjskich dyplomatów w Polsce. Dowody te posłużyły do sformułowania wniosku o nadania Rosjaninowi statusu persona non grata. Tak też się stało. 7 listopada nasze władze określiły go mianem osoby niepożądanej w kraju. Trezba prztynać, że termin akcji był dosyć nieszczęsliwy/
Cztery dni później zapłonęła budka strażnika a rosyjskie władze w zaskakująco ostrych słowach odniosły się do incydentu. Tony były tak wysokie, że zahaczyły o konwencję wiedeńską, odszkodowania i zadośćuczynienia. Na dywanik wezwano także naszego ambasadora w Moskwie. Brak jakiejkolwiek adekwatności reakcji rzucił się w oczy od razu. Dzień później zaatakowano naszą ambasadę w Moskwie.
Czy ktoś komuś pokrzyżował jakieś plany i ktoś się zdenerwował?

Zalecam więc ostrożnośc w opiniach  i wyrokach tym temacie. Na dzień dzisiejszy spalona budka to efekt a nie przyczyna. I tak powinno zostać.

 

wtorek, 5 listopada 2013

cudowna ucieczka polskiego fotoreportera z syrii


  SF       Wieść o ucieczce naszego fotoreportera wojennego, pracującego w Syrii dla francuskiej agencji prasowej i polskiego studia  M obiegła Polskę lotem błyskawicy. W lipcu tego roku Marcina Sudera porwali syryjscy Islamiści, którzy wdarli się do biura prasowego opozycji, splądrowali je  a Marcina Sudera uprowadzili. Oficjalnie nie podali jasnych powodów dlaczego to zrobili, nie ogłosili żadnych żądań w zamian za uwolnienie fotoreportera. Nieoficjalnie mówiło się o rabunkowym motywie. Polskie MSZ  oficjalnie nie wiedziało więc co stało się z naszym rodakiem. Zebrał się zespół, radzono co zrobić. Informowano, że  MSZ dokłada  wszelkich starań, aby dowiedzieć się  co właściwie wydarzyło się w Syrii i w czyich rękach znalazł się Marcin Suder. Opinia publiczna w kraju dostawała zapewnienia, że nasi urzędnicy i inni odpowiedzialni   zrobią wszystko, aby fotoreporter wrócił cały i zdrowy do kraju.
Tak też się stało. Wrócił. Dowiedzieliśmy się, że zwiódł czujność przetrzymujących go porywaczy i zdołał uciec. 
Jednak czy ta wersja wydarzeń jest prawdziwa? A gdybym podał inną?
        Założenie: Państwo nie może negocjować z przestępcami. Nie zależnie od tego kim się mienią i pod jakim sztandarem kroczą. To jasne. Często jednak stosuje się zabieg polegający na ustawieniu pośrednika. Dla dobra sprawy, czy zakładników, Oficjalnie przedstawiciele państwa nie kontaktują się z terrorystami, czy przestępcami, jednak rozmowy toczą się a efekty często  są zadowalające.
Marcin Suder zostaje porwany.
          W ogarniętej chaosem wojny domowej Syrii, oprócz  uznawanej przez świat  Syryjskiej Koalicji Narodowej,  skupiającej opozycje wobec rządów Baszara el - Asada, operuje wiele innych grup i organizacji.  Są wśród nich także radykalne islamskie ugrupowania, różnej maści bojownicy, najemnicy i niespokojne dusze z całego regionu. Przekaz z Syrii kalibrowany jest w taki sposób, że opinia publiczna dowiaduje się o złym Asadzie, dobrej opozycji i niebezpiecznych fundamentalistach, powiązanych z Al – Kaidą, którzy chcą państwa wyznaniowego w Syrii.
        Zaraz po uprowadzeniu Polaka nasze służby dostają informacje, że za porwaniem stoją islamscy fundamentaliści. Konkretni. Informacja pochodzi z kręgów SKN. Ludzie SKN twierdzą, że mają kontakty z porywaczami i podejmą sie negocjacji w sprawie uwolnienia Polaka. MSZ z braku innych możliwości i pod dużą presją publiczną przystaje na propozycję.   Po kilku dniach ludzie SKN informują, że porywacze wypuszczą fotoreportera, pod jednym wszakże warunkiem. Muszą wzbogacić się o kilka milionów dolarów. Trudno negocjować życie polskiego obywatela, MSZ zwleka, jednak ludzie SKN nalegają na szybkie podjęcie decyzji. MSZ wie, że samo nic nie zdziała, wie ,że w Syrii w zasadzie może niewiele, jeśli cokolwiek. Zapewnienia jedno, możliwości drugie. To samo dotyczy naszych służb specjalnych.  Jedynym ratunkiem jest SKN. I SKN dobrze o tym wie. W końcu zapada decyzja o zapłacie okupu za Marcina Sudera. Jednak wcześniej na prośby Polaków do gry, włącza się wywiad turecki. Oni w Syrii są obecni i  mogą zdecydowanie więcej.  Operacja jest przygotowywana kilka tygodni. Pieniądze ( 5mnl), przez Turcję ( tureckich agentów) docierają do Syrii, do ludzi z SKN. Ci, jak twierdzą w odpowiednim momencie przekażą je porywaczom. Czy tak się stało? Czy rzeczywiście za porwaniem fotoreportera stali islamiści? Do kogo trafiły pieniądze?  Ciekawe pytania.  Niezależnien od nich, szczęśliwie Suder jest wolny.
Niezależnie od nich Polskę obiega informacja, że Marcin Suder uciekł przetrzymującym go islamistom i przedostał się na terytorium Turcji a potem już do kraju. Media społecznościowe rozgrzały się do czerwoności. Wszak sukces. 

Wiwat SKN! Wiwat Turcja!
Klient płaci, klient ma.
Która wersja jest prawdziwa?

poniedziałek, 2 września 2013

śmierć naszego dyplomaty w Bejrucie - wypadek czy zabójstwo?


SF


Czy polski dyplomata pracujący w naszej ambasadzie w Bejrucie został zamordowany? Wiele na to wskazuje. 

Przypomnę, że  ciało Wojciecha Gawrysiuka znaleziono na jednej z bejruckich plaż. Sprawa jest  tajemnicza a okoliczności zaginięcia i śmierci polskiego dyplomaty prowokują do tworzenia różnorakich scenariuszy. 

Wiemy, że 20 kwietnia tego roku I Sekretarz polskiej ambasady w Bejrucie Wojciech  Gawrysiuk uczestniczył w przyjęciu, na którym towarzyszyła mu  pewna  Libanka  - Michlene Maalouf.  Jej ciało znaleziono wczesnym rankiem, następnego dnia na miejskiej plaży Ramlet al-Bayda, nieopodal samochodu na numerach rejestracyjnych polskiej ambasady w Bejrucie . Według policji, kobieta utonęła. Przez kolejne dni  libańska policja intensywnie szukała zaginionego Gawrysiuka. 

Świadkowie, którzy na przyjęciu, 20 kwietnia widzieli Wojciecha Gawrysiuka i towarzyszącą mu Libankę twierdzą , że  oboje byli w                                                                                                                                                                                                                                                                      doskonałym nastroju. Jedli pili, dobrze się bawili.  Nie wiem dokładnie  kim była Michlene Maalouf  i jaki charakter miała jej  znajomość z polskim dyplomatą? Nie  wiem także,  co  wydarzyło się feralnej nocy. 

Po kilku dniach poszukiwań ciało Gawrysiuka znaleziono kilka kilometrów od miejsca, gdzie stał samochód, którym prawdopodobnie się poruszał  i obok którego znaleziono martwą   Michlene Maalouf. 

Pierwsza hipoteza dotyczącą śmierci mężczyzny brzmiała  - utonięcie. Według niej  Wojciech  Gawrysiak  miał pływać w szczególnie niebezpiecznym miejscu, co skończyło się tragedią. Jest to o tyle dziwne, że  Wojciech Gawrysiuk był zdrowym, wysportowanym mężczyzną , który swego czasu przebiegł morderczy maraton zorganizowany przez libańskich komandosów. Zastanawia także miejsce znalezienia ciała Maalouf. Kolejne wątpliwości można mnożyć: Jeśli kobieta utonęła, to dlaczego jej ciało leżało obok samochodu a nie na brzegu? Czy ktoś przeniósł je w głąb plaży? Jeśli tak, to kto i po co? Przecież gdyby utonęła, jej ciało powinno lub mogło znajdować się na brzegu, wyrzucone przez morze.  Dlaczego ciało Gawrysiuka  znaleziono kilka kilometrów dalej? Czy w okolicach tłumnie odwiedzanej plaży występują aż tak silne prądy, które porwały ciało dyplomaty  kilka kilometrów wzdłuż  brzegu?  

 Mam informacje, że sekcja zwłok Wojciecha Gawrysiaku ujawniła  ślad po uderzeniu w  tył głowy. Nie wiadomo jednak, czy doszło do niego  przed śmiercią dyplomaty, czy już po niej, kiedy ciało mężczyzny  dryfowało w wodzie? 

Zastanawiający jest także inny fakt ustalony podczas sekcji.  

Według moich informacji, w żołądku  dyplomaty nie stwierdzono żadnej treści pokarmowej. To dziwne, ponieważ według świadków, kilka godzin przed rzekomym utonięciem Wojciech Gawrysiuk, w trakcie  przyjęcia  kosztował wielu potraw. Sekcja zwłok bez wątpienia powinna wykazać ich obecność w żołądku.  

W tym miejscu nasuwa się logiczne pytanie: Czy polski dyplomata został porwany?  Czy prze śmiercią był przetrzymywany, czy był zakładnikiem? Co działo się w tym czasie,  kiedy libańskie służby szukały zaginionego Polaka?  Czy porzucone ciało Libanki na uczęszczanej, miejskiej  plaży było czymś w rodzaju ostrzeżenia, informacji pochodzącej od porywaczy, mówiącej: Nie żartujemy? Jeśli tak, to kto był adresatem tej przestrogi? Polacy, a może ktoś jeszcze? Ktoś współpracujący z polskim dyplomatą? Jeśli teoria o zabójstwie jest prawdziwa, to kim byli mordercy Polaka i Libanki i dlaczego zginęli? I wreszcie ostatnie pytanie: Czy można było uratować Wojciech Gawrysiaka i jego towarzyszkę?   

Dla porządku należy także założyć, że przyczyna tej tragedii była mniej sensacyjna i  bardziej banalna, np.:  zazdrość. Czarujący dyplomata spotykał się z nieodpowiednią kobietą. Komuś puściły nerwy i doszło do tragedii. Świat słyszał przecież o takich przypadkach.
 
Nie wierzę w  wersję o utonięciu, wiec myślę, że śledztwo w tej sprawie powinno odpowiedzieć na wszystkie  pytania i  wątpliwości. Niezależnie od hipotez śledztwo w sprawie śmierci  I Sekretarza naszej ambasady w Bejrucie powinno zostać objęte priorytetem, w  przeciwnym razie stworzony zostanie niebezpieczny precedens, który w przyszłości może mieć tragiczne skutki. To truizm, ale nasi dyplomaci  realizując swoje zadania, niezależnie od miejsca,  muszą czuć  się bezpiecznie i w każdej sytuacji  czuć wsparcie  ze strony naszych  władz. Stare przysłowie mówi:  Na pochyłe drzewo kozy skaczą. Na inne nie potrafią , albo się boją.

 

 

środa, 31 lipca 2013

tajna siatka w polskiej dyplomacji


SF… 

Czy kilka lat temu w strukturach polskiej dyplomacji powstałą tajna grupa działająca poza kontrolą i wiedzą szefostwa MSZ – tu? Czy jej członkowie nadal funkcjonują w naszej dyplomacji?  

Pytania mogą budzić zdumienie, jednak bardziej zaskakująca jest historia, która chciałbym przedstawić, a  która być może daje odpowiedzi na tak sformułowane  kwestie. 

Wszystko zaczęło się  kilka lat temu, w okresie, w którym ważnym urzędnikiem w Ministerstwie Spraw Zagranicznych został pewien rzutki i ambitny działacz. Na potrzeby tego tekstu nazwijmy go Panem X.  

Otóż Pan X swoją karierę w polityce rozpoczął po tym, jak wyrzucono go z UOP - u. Po zakończeniu przygody z UOP - em Pan X powrócił na chwilę do zajęcia, które wykonywał przed podjęciem pracy w kontrwywiadzie. Charakter  pracy pozwalał mu bez skrępowania zadawać najróżniejsze pytania. Interesowały go kwestie międzynarodowe i polityka wschodnia. Miał kontakty, wiedzę , doświadczenie. Ciągnęło go też od polityki. Był aktywny i z czasem osiągał nawet pewne sukcesy organizacyjne. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych Pan X w polityce stał już obiema nogami. Złośliwi twierdzili nawet, że jego kariera przyspieszyła po tym , jak pokazał kilku ważnym politykom niezwykle ciekawe dokumenty z okresu swojej pracy w UOP. Wkupił się? Uwiarygodnił? A może jeszcze coś innego?

Tak czy inaczej, w pewnym momencie dostał ciekawą propozycję pracy. Przyjął ją i w jednym z europejskich krajów objął kierownicze stanowisko w instytucji luźno związanej z działalności dyplomatyczną. Nie była to ambasada czy konsulat, ale zdecydowanie zbliżył się do kręgów dyplomatycznych, o których zawsze marzył. Kiedy po kilku latach, bogatszy o doświadczenia wrócił do kraju, otrzymał propozycje pracy w MSZ . W ten sposób jego marzeni spełniły się, tym bardziej, że stanowisko, które miał objąć, postawiłoby go w szeregu ludzi realnie decydujących o polityce personalnej w ministerstwie. Pan X propozycje oczywiście przyjął. Były to czasy, w których głośno i często mówiono o konieczności wymiany naszych kadr dyplomatycznych. Oficjalna polityka MSZ - tu w tym zakresie była jasna: Starzy, związani z dawnym systemem i jego służbami powinni odejść a na ich miejsce powinni przyjść nowi. Teoretycznie. Jednym z tych , którzy mieli rekrutować nowych był właśnie Pan X. Pan X miał plan. Zarzucił sieci. Łowy były okazałe, bo perspektywa pracy w dyplomacji dla wielu była kusząca. Jednak, jak nie trudno się domyślić, większa część procesu wymiany kadr dyplomatycznych była swego rodzaju teatrem. W mętnej wodzie łatwiej ryby łowić. Starzy nie odeszli ukrywając się na różnych placówkach a dopływ świeżej krwi był stanowczo za mały. Tymczasem w ogólnym bałaganie reformy kadrowej Pan X skrupulatnie realizował zamysły. Postanowił stworzyć grupę starannie  wyselekcjonowanych osób, które później zamierzał wysłać na placówki dyplomatyczne. Przy budowie siatki Pan X kierował się prostą, lecz zaskakującą zasadą a komunikat płynący z jego ust adresowany do świeżo pozyskanych pracowników  brzmiał mniej więcej tak : Oficjalnie pracujesz w MSZ - cie, ale  pamięta, że to ja ciebie zatrudniam i wysyłam i to mnie o wszystkim  meldujesz. To ja ciebie „zadaniuje”, jedynie dla mnie pracujesz i przede mną odpowiadasz. Zasady i  charakter naszej współpracy będą i tajne. Takie są zasady. 

Siatka Pan X powoli rosła a  jej członkowie sukcesywnie obejmowali stanowiska w dyplomacji . I nie były to stanowiska na placówkach w peryferyjnych krajach, ale w miejscach ważnych z punktu widzenia naszych interesów i polityki.

W pewnym momencie  informacje o dziwnych zasadach rekrutacji i pracy przedostały się na zewnątrz. Nasze służby podjęły temat. Oficerowie sięgnęli po teczkę personalną Pana X, rozpoczęli obserwację i wdrożyli procedury kontrwywiadowcze. Sięgnęli także po dokumenty z okresu pracy Pana X w UOP. Kulisy jego odejścia z kontrwywiadu nie były do końca jasne. Sprawa zaczynała się komplikować a oficerowie nabierać wątpliwości. Podejrzenia, które rosły wraz z pozyskiwanymi informacjami można sprowadzić do jednego pytania: Co kombinuje i dla kogo w rzeczywistości  pracuje Pan X?                                                                     

Nasze służby zintensyfikowały działania. Sprawdzono strukturę ostatnich nominacji z rekomendacji  Pana X. Śledztwo objęło więc ludzi, których Pan X wysłał na placówki.  
Okazało się , że członkowie grupy Pana X, oprócz oficjalnych dyplomatycznych kanałów komunikacji i informacji mieli jeszcze jeden. Tajny i zarezerwowany tylko do kontaktów z Panem X. O sposobie i samym fakcie komunikacji nie informowali nikogo. Ani rezydentów naszego wywiadu na zagranicznych placówkach, ani, tym bardziej szefa MSZ – tu, czy innych przełożonych. To nie spotykana praktyka . Osoby z grupy Pana X posługiwały się specjalnymi hasłami, korzystali z doraźnie zakładanych adresów mailowych i stosowali wywiadowcze sposoby wywoływania spotkań . Grupa dyplomatów zachowywała się jak dobrze zorganizowana i zakonspirowana komórka wywiadowcza działająca w strukturach dyplomacji. W toku dalszych działań nasze służby zidentyfikowały sześć osób korzystających z tajnego sposobu komunikacji z Panem X. Dalsze śledztwo przyniosło kolejne fakty. Ustalono, że Pan X intensywnie zbiera informacje, które ze względu na charakter jego pracy nie powinny go interesować, ba, w zasadzie to nie powinny interesować polskich dyplomatów. Analiza którą przeprowadzili oficerowie wykazała także, że pola zainteresowań Pana X są w gruncie rzeczy polami na których z reguły nie działał polski wywiad. Co więcej, charakter i kierunki zadań, które zlecał swoim ludziom Pan X a także rodzaj i zakres tematów, które go interesowały były charakterystyczne dla rosyjskich służb wywiadowczych !
Oficer kontrwywiadu, z którym rozmawiałem o tej sprawie powiedział mi nawet coś takiego: 

- Gdybym był pracownikiem rosyjskich służb i miał biurko w Moskwie, to od swoich agentów żądał by właśnie takich informacji. 

Jeden z oficerów prowadzących śledztwo sporządził okazały raport w którym, zawarł wszystkie informacje i konkluzje ze śledztwa. Wydawało się, że naszym śledczym udało się namierzyć, jeśli nie siatkę wywiadowczą , to przynajmniej grupę ”prywaciarzy”, próbujących zrealizować jakieś własne interesy, wykorzystując do tego stanowiska dyplomatów.
Szczegółowy raport ze śledztwa trafił na biurko szefa służby i …. nic. Oficerowi prowadzącemu odebrano śledztwo, zakazano interesowania się tematem a cała sprawa trafiła do archiwum.

Nie udało się wiec odpowiedzieć na kluczowe pytania: Czy Pan X działał sam,  powodowany własną fantazją i  ambicjami, czy może realizował czyjeś polecenia w ramach większej operacji?
 
Pan X po kilku latach pracy zamienił stołek wysokiego urzędnika MSZ – tu na wygodny fotel dyplomaty. Później rozstał się z ministerstwem. Jednak kilkoro z jego ludzi nadal pracuje w dyplomacji. Inni realizują „ciekawe” projekty w biznesie. Biznesy te warte są opisania, ponieważ za ich pomoc prawdopodobnie planuje się osiągnąć cele usytuowane nie tylko w sferze biznesowej. W tym przypadku zysk jest celem drugorzędnym. Ale to imym razem

Akta spawy Pana X powinny spoczywać w archiwum. Czekają na lepsze czasy. On sam prawdopodobnie także liczy na rychły powrót. Ciekawe czym tym razem przekona polityków?

 

wtorek, 25 czerwca 2013

Zamachy bombowe w Polsce - hipoteza pod rozwagę.

Zrobiło się gorąco, groźba zamachów bombowych zwisła nad Polską. Jednak tym razem to nie  sprawka  krakowskiego bombera  - Brunera.

Patrząc na mapę Polski  i na miejsca, gdzie teoretycznie  miały eksplodować ładunki, świta mi w głowie pewna myśl, pewna koncepcja, a mianowicie, czy  przypadkiem w tych miastach nie znajdują się siedziby prokuratur, w których prowadzi się niezwykle ważne  śledztwa dotyczące surowców strategicznych i autostrad?  Czy przypadkiem to nie tam  prowadzone są sprawy  gigantycznych nieprawidłowości w obrocie gazem (,kontrakty i prowizje, mafia), paliwami( śledztwa dotyczące mafii paliwowe ),  dostaw ropy do Polski( mafia, prowizje, zagraniczne konta) i czy przypadkiem w te miejsca nie trafiły  sprawy przekrętów przy budowie autostrad? Otóż własnie tak jest. Choćby Kraków, Katowice, czy Szczecin, a nawet Ostrołęka ( trudno mi sobie bowiem wyobrazic, aby potencjalni zamachowcy obrali  cele w Ostrołęce - z całym szanynkiem dla jej mieszkańców). Wszędzie tam toczą sie ważne śledztwa w tematach, o których wspomniałem. Czy jednak ma to rzeczywiscie związek z alarmami? Tego nie wiem.

Warto jednak przeanalizować, kto  w ostatnim czasie został zatrzymany w jednej z tych spraw ( często wątki w różnych śledztwach  łącząsię  a  sprawach występują te same osoby) i wobec kogo wnioskowano o areszt. Czy ktoś  przewijający się w jednym ze śledztw  próbował (zdołał) opuścić kraj? Czy bomby w szpitalach to jedynie zasłona dymna i sposób na długotrwałe  zaangazowanie wszystkich możliwych służb? Przeciez nikt nie traktował serio informacji o ładunkach, jednak musiano  wdrożyć procedury, powodując gigantyczne zamieszanie, które trwało kika ładnych godzin. 

Prowadzone śledztwa dotyczą  miliardowych przekrętów i ze strony przestępców ( często w białych kołnierzykach, z pierwszych stron gazet i kręgów bliskich polityce) nie ma tu już czasu, ani  miejsca na miękką grę. Cała ta sytuacja może więc być rozpatrywana  także jako wywieranie presji na określone osoby w państwie.  Bomby, szpitale,  media, no, no... Jeżeli jednak okaże sie, że za fałszywymi alarmami stoją jacyś zanarchizowani młodzieńcy, to i tak z ocena tych wydarzeń byłbym ostrożny. Warto się zastanowić i wziąć pod uwagę  w śledztwie także  hipotezę gróźb zamachów powiazanych z  niezwykle ważnymi dla kraju śledztwami, sprawdzając dogłębnie żródła inspiracji i powiązania "żartownisiów".

wtorek, 18 czerwca 2013

Kim są ONI? Ostatnie nominacje w naszych służbach

SF, dla higieny.

Rozmawiałem niedawno ze znajomym.  Poznaliśmy się kilka lat temu, kiedy realizowałem jeden ze swoich materiałów śledczych dla TVN. W tym czasie, szefostwo tej stacji prawdopodobnie wierzyło jeszcze, że dziennikarstwo śledcze ma sens, że jest możliwe. Od tego momentu minęło kilka lat. W kraju wiele się zmieniło, zmieniła się też rzeczywistość dziennikarska. Jednak wszystkie te transformacje nie zmieniły tego, że czasami spotykamy się z moim znajomym  i, najogólniej rzecz biorąc rozmawiamy o życiu. Nie wchodząc w szczegóły, mój znajomy związany jest z cywilnym kontrwywiadem. Dziś już poza służbą. Podczas ostatniego spotkania, w najoczywistszy sposób nasza rozmowa weszła na temat reform w polskich służbach specjalnych. Kiedy w rozmowie pojawił się wątek zmian na szczytach ABW a później  padły personalia, mój rozmówca zmarszczył czoło i skwitował to krótko: ”Dramat! Katastrofa! Krótka ławka! Oni nie maja już kim grać, kogo mianować”. Ta prosta konstatacja wgryzła się w moją pamięć. I nie dlatego, że jest jakaś odkrywczo szokująca, poszerzająca horyzonty, czy przestrzenie do dyskusji. Nie, ona jest zwyczajnie nieprawdziwa! Fałszywa z założenia a jej logiczny wektor skierowany w niewłaściwym kierunku!

Mimo, że mój znajomy jest ode mnie starszy i bardziej doświadczony, jego słowa wywołały we mnie sprzeciw. Otóż uważam, że, jak ich nazwał Oni zawsze będą mieli kogoś na podorędziu, zawsze będą mieli kogo mianować,  ktoś zgodzi się objąć stanowisko. A to dla tego, że wszystkie te nominacje nie mają większego sensu. Znaczą niewiele. 

Aby udowodnić to twierdzenie należy odpowiedzieć na pytanie: kim są Oni?

Czy Oni, to politycy na urzędach, rozdający nominacje, tworzący jakąś politykę personalną opartą o szerszy plan, czy strategię? Otóż uważam, że nie i właśnie w tym miejscu tkwi centrum mojego sprzeciwu wobec twierdzenia mojego znajomego. Według niego Oni, to właśnie ci konkretni politycy i urzędnicy. Według mnie Oni, to zupełnie kto inny a tak zwani główni aktorzy sceny politycznej, to przeważnie  właśnie ci z krótkiej ławki, ci wypełniający proste rozumienie słowa „dramat i katastrofa”.   
 
No więc kim są ci Oni?

Aby spróbować odpowiedzieć na to pytanie posłużę się konkretnym przykładem.  

Oto mejl. Jego treść, ilekroć ją czytam, jest dla mnie szokująca. Szokuje mnie zdemoralizowanie autora, jawiąca się w treści skala działania i możliwości ludzi, których właśnie określam słowem Oni. I mimo, że w mejlu być może pojawia sie kwestia rosyjskiej prowokacji, i tak nie tłumaczy to niczego.
 
 
 Wiem czego i kogo dotyczyła sprawa poruszana w mailu. To  znane osoby w naszym kraju.
W większości wiem także kim są ludzie piastujący funkcje na poziomach wskazywanych w tej korespondencji. Znam kulisy ich powołania, wiem jak byli nagradzani za swoja pracę.  Wiem, także jak płacili za niesubordynacje i sprzeciw, wówczas, gdy do głosu dochodziły strzępy sumienia. Myślę, że co bardziej dociekliwi są w stanie sami złożyc tę układankę.  

Tak więc lektura tego i innych, podobnych dokumentów była dla mnie asumptem do sformowania twierdzenia, ostatecznie mam nadzieję, że  zbyt mocnego,  nazbyt radykalnego, ale z pewnością w dużej części opartego na prawdzie a mianowicie, że to Oni w większości wskazują  politykom ich role a nie odwrotnie. To Oni kreują polityczno - społeczną rzeczywistość a politycy i wysocy urzędnicy są jedynie narzędziami do realizacji zakładanych celów. Tak więc Oni a nie politycy dzierżą realną władzę.

Czy w tym kontekście należy zgodzić się z twierdzeniem mojego znajomego, na temat krótkiej ławki? Uważam, że długość ławki nie ma najmniejszego znaczenia. Jeśli moje twierdzenie jest prawdziwe, to nie ma także znaczenia to, kto na niej usiądzie. Kluczowe decyzje zapadają bowiem w innym miejscu. Tam decyduje się o winie i niewinności, tam ustala się polityczne kariery i awanse, projektuje biznesy i dzieli zyski. Tam zapadają decyzję o śledztwach, dowodach i wyrokach. No dajmy na to przykład pierwszy z brzegu: Wzięła, ale jest niewinna -  złapał ją, ale złamał prawo, więc to on jest winny.  

A co będzie jutro? Goniący stanie się gonionym? Oskarżony skazującym? Myślę, że Oni już to wiedzą. To jakiś chory układ zamknięty, jakieś błędne ( obłędne) koło. Dramat, także to słowo przychodzi mi na myśl. Cóż, póki co, taka nasza rzeczywistość.

 

czwartek, 23 maja 2013

Amber Gold - interesujący wątek śledztwa

Afera  Amber Gold rozrasta się w nieoczekiwanych kierunkach. Proces ten przebiega według scenariusza, który zaskakuje wielu  obserwatorów.

Otóż warszawska prokuratura prowadzi niezwykle ciekawe postępowanie, które być może nie łączy się z głównym wątkiem przekrętu, ale w istocie  dotyka kwestii bardziej  interesującej. Sprawa dotyczy zatajenia przez szefostwo jednej z redakcji tworzącej  program na antenę znanej telewizji komercyjnej istotnych  informacji w sprawie AG.

Otóż informacje zawarte w śledztwie mówią, że jeszcze przed wybuchem afery do szefa redakcji zgłosiła się grupa poszkodowanych przez AG. Ludzie ci przekazali   istotne informacje i dokumenty na temat sprawy. Według mojej wiedzy materiały te były na tyle ciekawe, wiarygodne i szczegółowe, że stworzenie z nich  reportażu telewizyjnego  było w zasadzie formalnością.  Znając pragmatykę pracy w takich przypadkach, temat o takiej wadze musi zaakceptować szefostwo stacji. (Zresztą nie tylko trudne  tematy, ale w zasadzie  wszystkie uzyskują, bądź nie taką  akceptację. Kontrola w tym zakresie jest bardzo szczelna, ale  o tym kiedy indziej). Mechanizm zadziałał a  temat afery AG trafił na biurko  właściwej osoby w stacji.

Temat nie ujrzał światła dziennego. Osoby, które pojawiły się w siedzibie telewizji były bardzo zawiedzione. Doskonały temat, opisujący gigantyczną aferę, z  niezrozumiałych powodów ( mimo wcześniejszych zapewnień szefa redakcji o zainteresowaniu tematem) nie znajduje akceptacji? Trudno to zrozumieć. Dopiero kilka miesięcy później, kiedy afera wypłynęła, stacja podjęła temat, jednak bez fajerwerków, raczej newsowo, ograniczając się do relacjonowania faktów.

 Jeśli ktoś czyta tego  bloga, to wie, że jakiś czas temu opisywałem aferę AG. Przedstawiałem fakty, powiązania i mechanizmy, które prawdopodobnie nigdy nie znajdą się w aktach śledztwa a w mojej ocenie są genezą  afery. Genezą , ale także przyczyną, dla której dziś wielu osobom zależy na tym , aby sprawa nigdy nie  wyjaśnić (tak na marginesie uważam, że i tak opinia publiczna  nigdy nie pozna całej prawdy o tym przekręcie).

We wcześniejszych  tekstach napisałem, że w  „operacje AG” zaangażowani byli ludzie związani z  wywiadem. Dynamicznie rozwijająca się firma para – bankowa, obracająca złotem była idealnym narzędziem do przeprowadzenia wielu operacji, i  „ wyprania” dużych kwot. AG prawdopodobnie miał  stać się także  wehikułem, służącym do realizacji określonych celów prywatyzacyjnych. (Stara zasada towarzysząca  działaniom tego typu „ biznesmenów” mówi: kupić zawsze można, byleby nie za swoje pieniądze. Poza tym nie każdy może kupić. Patrz: prywatyzacja PZU).
Szef AG przez cały czas mógł liczyć na wsparcie i ochronę wysokich urzędników  właściwych szczebli i instytucji. Bez tego nie byłaby  możliwa realizacja całego przedsięwzięcia. Dopiero później na skutek tarć  w polityce sprawa się wylała.

Tyle tytułem przypomnienia.

 Dlaczego więc zacna telewizja  chowa do szuflady materiały na temat największej aferze ostatnich lat? Dlaczego nie staje w obronie dziesięciu  tysięcy oszukanych ludzi? Dlaczego nie upomina się o 600 milionów zdefraudowanych pieniędzy?

 Aby odpowiedzieć na to pytania należy wziąć pod uwagę to o czym pisałem, ale także  prześledzić pewne fakty z historii powstania tej stacji. Należy przejrzeć stare kasety i zdjęcia z bankietów i rautów, na których spotykali się ludzie związani ze stacją i  pomagający przy jej powstawaniu, należy sięgnąć do biografii niektórych osób tam zatrudnionych i nią kierujących. Kiedy to zrobimy, wiele rzeczy stanie się bardziej czytelnych i być może  przybliży odpowiedź na pytanie dlaczego materiał nie trafił do realizacji?

Mimo wszystko,  wielu osobom wciąż zależy na tym, aby kilka osób „beknęło”  za AG. I wcale nie są to jakieś szlachetne motywacje. Wiem, że to raczej porachunki. Sprawa znanej telewizji staje się w tym kontekście bardzo interesująca a dla kilku osób nią kierujących  niebezpieczna. Tym bardziej , że w samej stacji zaobserwować można ciekawe ruchy, które mają dać jej kierownictwu jasno  do zrozumienia, że zbytnia gadatliwość w tej sprawie nie opłaci się.  Prokuratura tym czasem przesłuchuje kolejnych świadków. Niezależnie od działań prokuratury mam wrażenie, że  sprawa nie skończy się szybko, bo gra toczy się na kilku boiskach.

czwartek, 25 kwietnia 2013

zamach w bostonie a interesująca historia pewnych czeczeńców



Tragiczne informacje i wstrząsające obrazy przedstawiające wydarzenia jakie rozegrały się na mecie maratonu w Bostonie poraziły nasz świat . Media żyły tym zdarzeniem wiele dni. Do dnia zamachu  w Bostonie, mieście słynącym z tolerancji,  Amerykanie i ich prezydent sądzili, że są bezpieczni, że zamachy  podobne do tych  na WTC i Pentagon nie powtórzą się już nigdy. Amerykanie naiwnie myśleli , że ręce zamachowców są dziś za krótkie, aby dosięgnąć obywateli USA na ich własnej ziemi. Byli przekonani, że skoro zabili bin Ladena to problem ustał.  Wraz z dwoma eksplozjami w Bostonie przeświadczenie to pękło jak mydlana bańka. Stało się tak, mimo że po sprawnej i niebywale  zakrojonej akcji FBI zamachowcy zostali zidentyfikowani, jeden z nich bezmyślnie zastrzelony a drugi cudem uszedł z życiem i zeznaje  ze szpitalnego łóżka. Dziś temat nie jest już tak nośny, więc massmedia skierowały uwagę na inne sprawy. Tylko co pewien czas pojawia się jakaś informacja, która zamiast rozjaśniać temat zamachu, zamachowców i ich powiązań, w mojej opinii zaciemnia sprawę. 

To prawda, że zamachowcy użyli do eksplozji ładunków domowej konstrukcji o ograniczonej sile rażenia. Gdyby użyli profesjonalnie skonstruowanych bomb, skala tragedii byłaby monstrualna. Niezależnie od tego  amerykańskie służby mają potężny problem intelektualno – analityczny. Muszą odpowiedzieć na kilka pytań, między innymi na takie: Czy zamachowcy użyli bomb własnej konstrukcji, bo byli amatorami - fanatykami i nie mieli dostępu do innego arsenału?  A co wówczas,  jeśli zamachowcy ( być może bez pełnej  świadomości) byli jedynie posłańcami przekazującymi taką oto informacje: ” Jeśli będziemy chcieli, to użyjemy innych ładunków, większych  i mocniejszych. Nie jesteście bezpieczni nawet we własnym domu.  Zastanówcie się nad tym, zanim podejmiecie konkretne decyzje w konkretnych tematach.” Jeśli tak, to kolejne pytanie brzmi :w czyich rękach  ci dwaj młodzi mężczyźni stali się narzędziem potężnej gry? 

Odpowiedź na te  pytania przynieść może jedynie śledztwo, prowadzone przez wysokiej klasy specjalistów i to nie tylko zatrudnionych w FBI. Dochodzenie powinno mieć globalny zasięg , ale i tak nie ma pewności, że poznamy rzeczywisty  i pełny obraz obejmujący tę tragedię. Sądzę, że w śledztwie  pomocne okazać się mogą  europejskie doświadczenie w zakresie zwalczania terroryzmu.  

 Za chwilę opiszę pewną sytuację, która być może nie ma bezpośredniego przełożenia na wydarzenia w Bostonie, ale wydaje się ciekawa. Być może nie ma , ale być może ma. Warto jednak przyjrzeć się tej sprawie i spróbować przełożyć pewien schemat myślenia i działania, który  się z niej wyłania. 

Otóż kilka lat temu w ręce naszych służb granicznych wpadli dwaj Czeczeńcy. Na pierwszy rzut oka wyglądali na nielegalnych imigrantów, którzy przez zieloną granicę chcieli  dostać się do lepszego świata. Jednak już po kilku godzinach okazało się, że Czeczeńcy to nie zdesperowani uciekinierzy z Kaukazu,  ale agenci  realizujący zadania wywiadowcze na zlecenie rosyjskich służb. Według tego co twierdzili ,  zostali    zwerbowani przez Rosjan w Czeczenii. W zamian za różnego rodzaju profity dla nich i dla ich rodzin, ludzie ci zgodzili się na współpracę.  

Polecono   im przedostanie  się do Polski a stamtąd do Niemiec. Ich zadanie polegać miało  na inwigilacji czeczeńskiej diaspory  w RFN. Wcześniej  agentów przeszkolono  w zakresie kontaktów, przekazywania informacji, wykrywania obserwacji i innych umiejętności przydatnych agentom tajnych służb działających na obcym terytorium. Czeczeńcy dostali także informacje na temat super tajnej skrytki, w której mieli odebrać fałszywe dokumenty, instrukcje i pieniądze. Całą tę wiedzę schwytani agenci przekazali przesłuchującemu ich polskiemu majorowi służby granicznej. Ne wiem dlaczego to zrobili i jaka była ich motywacja; Czy powodował nimi strach, wyrzuty sumienia,  a  może dostrzegli sposobność i  postanowili wyrwać się z rosyjskich rąk, szukając oparcia w polskich służbach? Być może w grę wchodziło jeszcze coś innego? 
 
Polacy  potraktowali sprawę całkiem poważnie. Kanałami wywiadowczymi przedstawiciele naszych służb powiadomili niemieckich kolegów o tym co zeznali  zatrzymani Czeczeńcy. Polacy przekazali także  koordynaty dotyczące tajnego punktu na terenie Niemiec,  w którym miały być przechowywane dokumenty i instrukcje dla tajnych  agentów. Niemcy również podeszli do sprawy serio. Zorganizowali obserwację punktu a kiedy nadeszła  pora  przejęli zawartość skrytki. Okazało się, że w skrytce, oprócz dokumentów, pieniędzy  i instrukcji , były także materiały wybuchowe i plany obiektów, które miały zostać wysadzone w powietrze. W instrukcjach czekających na Czeczeńców, oprócz zadań dotyczących inwigilacji konkretnych osób znajdowały się więc zadania stricte terrorystyczne. Niemcy byli w szoku. Czy udało im się zapobiec zamachowi bombowemu na terytorium RFN?  Polacy również byli zaskoczeni. Przecież Czeczeńcy nie wspominali o aktach terrorystycznych , których mieli dokonać na terytorium naszego sąsiada.  Ich zadania miały się  ograniczać się do zwykłych donosów i raportów.   Co dziwniejsze, sami  Czeczeńcy nie potrafili wyjaśnić zawartości tajnej skrytki. Twierdzili, że nikt ich  nie zadaniował  w zakresie zamachów bombowych. Szefostwo naszych służb, ale przede wszystkim Federalny Urząd Ochrony Konstytucji i BND  rozpoczęli drobiazgowe  śledztwo. Po kilku miesiącach okazało się, że operacja przerzutu rosyjskich agentów na terytorium Niemiec miała drugie, zaskakujące dno. Otóż, według planu, jaki zakreślili sobie rosyjscy mocodawcy Czeczeńców, agenci mieli  zostać aresztowani przez niemieckie służby na gorącym uczynku, czyli podczas opróżniania skrzynki kontaktowej. Aresztowanie miało nastąpić po uprzedniej  informacji , która pochodzić miała od samych Rosjan.  Kombinacja operacyjna i efekt propagandowy według planu miał  wyglądać następująco: Czeczeńscy terroryści uciekający z Kaukazu , przedostają się na Zachód, aby siać terror i śmierć i tylko dzięki zdecydowanym działaniom i świetnej pracy rosyjskich służb udało się zapobiec tragedii. Oczywiście  wersja Czeczeńców, którzy twierdziliby, że działali na zlecenie Rosjan byłaby skrajnie  niewiarygodna i oszczercza, mająca zaszkodzić wizerunkowi Rosji. Konkluzja :Współpraca z Rosjanami opłaca się, bo przynosi  wymierne  korzyści. Oczywiście nikt tnie zamierzał się przejmować losem dwójki Czeczeńców. To ekonomia ludzkich istnień, jak mawia żona Carlosa  - Szakala”. Plan spalił na panewce ( choć nie do końca?), bo Czeczeńcy wpadli już w Polsce i z sobie znanych powodów zdemaskowali całą operację. 

A teraz Boston…. 

Wiemy  kim byli zamachowcy z Bostonu, wiemy,że pochodzili z Czeczenii, wiemy co robili w przeszłości. Okoliczności samego zamachu, ale także wszystko  co działo się przed i po  nim a miało związek z zamachowcami i ich dziełem wciąż są  niejasne. Jedno jest pewne: nastąpiły eksplozje, zginęli ludzie a wielu zostało rannych, dodatkowo Amerykanie stracili pewność i poczucie bezpieczeństwa. Z całym szacunkiem dla ofiar, aspekt zasiania niepewności i  strachu jest tu niezwykle ważny i w mojej  opinii był to główny cel zamachu.  

Tymczasem w polskich  mediach różnej maści eksperci (w wielu przypadkach zupełni amatorzy, teoretycy a częściej znani  hochsztaplerzy) prześcigają  się w tłumaczeniu okoliczności zamachu, budują  teorie oparte na domysłach i szczątkach informacji jakie dozują służby zza oceanu.   

Wśród rzeszy telewizyjnych ekspertów pojawił się także pewien oficer naszych służb. Z wielu powodów uważam, że to ciekawa postać. Jego rola   w kontaktach z rosyjskimi służbami ( kontakty te miały także charakter   prywatny i biznesowy) są  nie do przeceniania a z pewnością do wyjaśnienia.  Stawiam, że kontrwywiad miałby sporo zabawy. Dziś człowiek ten to także  gwiazda rynku wydawniczego w Polsce!:). Nie mam zamiaru  recenzować jego twórczości, bo szkoda czasu i klawiatury.  Tak czy owak, oficer ten w rozmowie ze znanym dziennikarzem, który sprawiał wrażenie nic nie rozumiejącego i jedynie potakującego,  stwierdził, bez cienia wątpliwości, że za zamachem stali czeczeńscy ekstremiści. Następnie, ze znawstwem zaprojektował  działania, które w przyszłości uchronią Amerykanów i nas wszystkich przed podobnymi sytuacjami. Krótko mówiąc, aby uniknąć   przykrości należy zacieśnić współpracę z rosyjskimi służbami, ponieważ tylko to gwarantuje sukces w walce z kaukaskim terroryzmem. Na dowód swojemu twierdzeniu , oficer ten posłużył się figurą retoryczną, brzmiącą mniej więcej tak: Putin i Kadyrow zrobili porządek w Czeczenii, nie prawda? Teraz mogą pomóc zaprowadzić  porządek tam gdzie jest to konieczne”.  Trzeba przyznać, że zgrabne. Redaktor prowadzący wywiad, uśmiechał się jedynie  półgębkiem, zdradzając  fakt, że nic nie rozumie. Nie wchodząc w kwalifikacje zawodowe  znanego dziennikarza należy stwierdzić: komunikat został sformułowany, nadany i poszedł w świat. Jeśli nie możemy sobie poradzić sami , to jest ktoś , kto nam w tym pomoże. Bezinteresownie , rzecz jasna.

Boston , w brew pozorom nie leży tak daleko stąd jak nam się wydaje.
 
P.s 
 
Mam takie  niejasne wrażenie, że w niedługim czasie  potrzebny będzie reset resetu w stosunkach dwóch powszechnie znanych dżentelmenów, reprezentujących zgoła odmienne style uprawiania polityki. Zdaje się, że deklarowana niedawno elastyczność jednego z nich nie pomaga.

środa, 27 marca 2013

zabawny raport ABW a w nim interesujący ambasador


Kilka dni temu, nagle i  bez ostrzeżenia  zostałem wprowadzony w stan nadzwyczajnego zdumienia. Długo nie mogłem się otrząsnąć, prawie zapaliłem papierosa. 
Co się stało? Po kolei. 

 Instytucja, którą do niedawna kierował   generała Krzysztofa  Bondaryka a więc Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego urodziła  pewien dokument. Wynika z niego, że w polskich służbach i dyplomacji pracować może kilka setek agentów, w różny sposób powiązanych z komunistycznymi służbami, również z   sowieckimi i  rosyjskimi. Z raportu wynika także , że  wielu naszych oficerów i  dyplomatów przeszło specjalne przeszkolenie, bądź studiowało  w Moskwie. Inni pracowali dla PRL – owskich  służb a później gładko wślizgnęli się do struktur bezpieczeństwa,  MSZ – tu  i dyplomacji III RP.   

Tak! Taki oto  dokument sporządzili analitycy i archiwiści z ABW.
Uznanie należy się bezsprzecznie.

A teraz poważnie. 

Przecież wszystko to  truizm. Zdumienie moje wzięło się nie na skutek informacji zawartych w raporcie , ale z czegoś zupełnie  innego. Zdumienie zasadzało się na efektach prostej analizy dokumentu  i kilku oczywistych pytaniach związanych z powstaniem raportu: 

  1. Dlaczego ABW właśnie teraz publikuje raport?
  2. Dlaczego lista wygląda tak a nie inaczej?
  3. Jaki efekt ma osiągnąć ta publikacja?
Ad1. Na pierwsze pytanie odpowiedzi jest przynajmniej kilka. W mojej opinii efekty obliczone są na doraźne zyski a takie działania wynikają z bieżącej polityki i próby zajęcia lepszej pozycji wyjściowej w obliczu przyszłych decyzji i rozstrzygnięć. Służby przepychają się. 

Ad2. Na drugie pytanie odpowiedź nie jest już taka prosta. Osobiście jestem w stanie wymienić przynajmniej kilka nazwisk, które powinny znaleźć w raporcie ABW a których tam nie stwierdziłem. No więc, czy generał Bondaryk nie zdawał sobie sprawy  z kim jeszcze do niedawna  pracował? Nie znał akt personalnych i przebiegu karier wielu swoich współpracowników, także tych z szefostwa kontrwywiadu? Czy podczas pisania takiego  raportu nie miał dostępu do archiwum innych służb? Wątpię w to. Metodologiczne założenia przy tworzeniu takiej listy powinny wymusić inny jej kształt. Jednak tak się nie stało. 

Ad3. Czy efektem  tej publikacji miało być  postraszenie kilu osób? Danie im do zrozumienia,  że w ewentualny aneksie, lub w drugim wydaniu dokumentu  mogą pojawić  się kolejne nazwiska z kręgu służb i polityki? Tym razem jednak o wiele  ważniejsze. A  może chodzi o to, aby pokazać w jakim kiepskim stanie są nasze służby? No  bo chyba nikt nie uwierzy w to, że raport odzwierciedla rzeczywisty stan rzeczy i wiedzy w tym zakresie. 

Tak czy owak raport powstał a ja znalazłem w nim kilka dobrze znanych mi nazwisk. Wśród nich było nazwisko pewnego  polskiego dyplomaty, od niedawna ambasadora tytularnego -  Pana D.  

Pan D,  to współpracownik wojskowej bezpieki. Jako dyplomata przebywał na  placówkach w Bonn i Wiedniu a ostatnio w Petersburgu. Pan  D to specjalista od spraw rosyjskich i niemieckich. Oprócz talentów dyplomatycznych i naukowych, Pan D  wykazuje także duże zacięcie biznesowe. 

 Z tego co wiem,  Pan D to dobry znajomy znanego  polskiego  Pana Lobbysty 

Pan Lobbysta, to niegdysiejszy celebryta, bywalec salonów i okładek kolorowych pism, ale przede wszystkim Pan Lobbysta zasłynął próbą spieniężenia Rafinerii Gdańskiej Kazachom. Wydaje się, że był to początek jego końca. Interes z oczywistych powodów nie wyszedł a on sam skończył w  areszcie, z poważnymi zarzutami prania pieniędzy. Trochę posiedział (podobno w trakcie odsiadki dużo ćwiczył i medytował), także trochę poopowiadał przejętym prokuratorom. W trakcie  pobytu w areszcie próbowano go wykorzystać do kilku gierek i prowokacji w ramach bieżącej  polityki. Cześć z nich się udała, kilka nie, ale to opowieść na inny czas.
 Niezaprzeczalnie  Pan Lobbysta  wciąż  ma wiedzę  na temat mechanizmów wielu  prywatyzacji w naszym kraju. Głównie tych strategicznych, z sektora energetycznego. Jego wiedza obejmuje także szczegóły wielu ciekawych operacji finansowych i interesujących depozytów w kilku  bankach na świecie. Sądzę, że jego szczere zeznania pomogłyby  skazać na długoletnie kary więzienia kilka znanych postaci życia publicznego.  Pranie pieniędzy, nielegalne transfery, międzynarodowa, gigantyczna  afera Clear Stream z udziałem  jednego z naszych magnatów medialnych, to tylko kilka wątków które mógłby poruszyć Pan Lobbysta. 

 („Cleart sream”, czyli pranie pieniędzy z łapówek i nielegalnych zysków.  Kiedyś to opiszę , zaręczam, że będzie ciekawie). 

Kariera Lobbysty  w biznesie jest niezwykle ciekawa i splata się z wieloma znanymi nazwiskami polskiej przedsiębiorczości i polityki. Choć nie tylko, bo Lobbysta swoje pierwsze większe  interesy robił w Petersburgu. Było to w czasie , kiedy do Petersburga, z placówki w  NRD zjechał już  W. Putin 

Młody, zdolny, uroczy Lobbysta. Także  w opinii dyplomaty - Pana D. Obaj najwyraźniej  przypadli sobie do gustu. Pan D.  to dobry znajomy  rosyjskiego szpiega W. Ałganowa . Człowieka o wielu koneksjach i jeszcze większej liczbie szpiegowskich  zadań do wykonania. 

Nazwisko Ałganowa, jako jednego  z głównych bohaterów pojawia się w głośnej sprawie premiera Oleksego, oskarżonego o szpiegostwo na rzecz Rosji. Przewija się także  w innych , związanych z  biznesami braci Kunów i Aleksandra Żagla, znanych wiedeńskich biznesmenów polskiego pochodzenia.

To właśnie  z Ałganowem,  w Wiedniu spotkał się Jan Kulczyk, aby omówić strategię związaną z inwestycjami w polską energetykę. Organizatorem spotkania był A. Żagiel.  

 (Dodam tylko, że swego czasu W. Ałganow pracował w  firmie A. Żagla i A. Kuny. W tej samej firmie pracował jeden z szefów polskiego wywiadu UOP Pan Cz. Pan Cz. wcześniej pracował na placówce w Wiedniu. Zabawne, nie?  ). 
No, ale do rzeczy. 

Pan Lobbysta i Pan D nawiązali współpracę.  Pan Lobbysta ma jeszcze jednego znajomego -   to słynny  bankier Peter Vogel. Przez konta banku, który reprezentował ten człowiek przeszły  miliony dolarów,  należące  do  wielu znanych Polaków. 

(Dla tych którzy nie kojarzą, Vogel to wbrew pozorom  Polak, który wyjechał  kraju, zmienił nazwisko,  obywatelstwo i przedzierzgnął się w bankiera [historia jego wyjazdy z Polski  jest jak z sensacyjnego filmu. Pojawia się w niej morderstwo, ułaskawienie i  nazwisko prezydenta Kwaśniewskiego. To znana historia, ale o nieznanych szczegółach może napiszę innym razem]). 

Pan Lobbysta, zanurzony w wielu rozmaitych  biznesach, zarabiał spore pieniądze. Dla siebie i innych. Wsparcia udzielał mu także dyplomata -  Pan D. Interesy rozwijały się doskonale, bo Pan Lobbysta wiedziała jakich argumentów używać w stosunku do naszych polityków, aby przekonywać ich do swoich biznesowych racji. Także Pan D miał szerokie kontakty, również wśród rosyjskich dyplomatów, którzy szczególnie interesowali się polskim sektorem paliwowo -  energetycznym. Poniżej maili. Pan D nakazuje  Panu Lobbyście, aby w rozmowie z dyplomatą powołał się  na Ałganowa.  

Pieniądze z interesów  parkowano w wielu bankach na całym świecie, co czasami nastręczało kłopotów. Transfery wielkich sum zawsze zostawiają ślad. No ale od czego mam się przyjaciół ? W trudnych momentach pojawiał się bankier Peter Vogel i problem  znikał. Vogel nie tylko pomagał Panu Lobbyście. W portfelu jego klientów byli także inni a sam Peter Vogel wielokrotnie odwiedzał Warszawę, aby dopinać szczegóły finansowych konstrukcji.  U dołu ciekawa korespondencja w tej sprawie.
Vogel  również  trafił za kratki. Zatrzymano go w związku ze śledztwem w sprawie nielegalnych kont polskich polityków w szwajcarskich bankach. Śledztwo spaprano a postępowanie wielu osób z kręgów prokuratorskich w tej sprawie każe zastanowić się na ich rzeczywistymi intencjami śledztwie.  Zanim aresztowano Vogla, bomba z informacją o szwajcarskich kotach naszych polityków wybuchała z całą mocą. Dziennikarzom podrzucone szereg   mało ważnych  informacji a  przekaz był jasny: Politycy ukrywają pieniądza za granicą. Głównie ci  związani z SLD. Upublicznienie informacji o działaniach Vogla było konieczne, ponieważ w tym czasie aresztowany Pan Lobbysta zaczął mówić o szczegółach swoich interesów, także o kontach w Szwajcarii. Sprawa kotłowała się w mediach kilka tygodni. To wystarczająco długo, aby zlikwidować rachunki  i zatrzeć ślady.  Dopiero później podjęto ułomne śledztwo, które w zasadzie nic nie wykazało. 

Ten tekst opisuje jedynie drobny fragment płasczyzny, na której spotyka się  wielki biznes,  za którym stoją  politycy z komunistycznym rodowodem, dyplomaci po moskiewskich szkołach i ludzie służb specjalnych , którzy dbają o to, aby interesy rozwijały się właściwie a   ciekawi  dziennikarze nie wtykali nosa w nieswoje sprawy.