W ostatnich tygodniach polska opinia
publiczna żyje sprawą aresztowania byłego senatora Aleksandra G., którego śledczy
łączą ze zleceniem zabójstwa poznańskiego dziennikarza śledczego Jarosława Ziętary.
Nic w tym dziwnego, zaginiecie dziennikarza w 1992 roku do dziś
owiane jest tajemnicą. W 1998 poznańscy prokuratorzy prowadzący śledztwo w
sprawie zaginięcia Ziętary doszli
do wniosków, że dziennikarz został uprowadzony a później zamordowany. Rok później śledztwo
umorzono, bo nie znaleziono ciała. Cóż, ustalili, że Jarosław Ziętara został
zamordowany, ale nie wskazali przez kogo, jak i gdzie? Po 16 latach inni ze śledczych zdobyli dowody,
że Ziętara zginał, bo naraził się senatorowi ( biznesmenowi) G. G. miła polecić więc swoim
ochroniarzom „skuteczne uciszenie” dziennikarza. Przełom w śledztwie nastąpił
nieoczekiwanie. Wygląda na to, że po latach, ktoś sobie coś przypomniał, jakiś
skruszony przestępca, gnijący w ciemnej celi postanowił oczyścić swoje sumienie
i coś zeznać. Różne rzeczy widział nasz wymiar sprawiedliwości, także i takie.
Trzymam kciuki za śledczych. Jednak mój nos mówi mi, że coś tu nie gra. Zastanawiają
mnie w tej sprawie dwie rzeczy. Zbieżność
wydarzeń a także postać i rola Aleksandra
G. w zleceniu porwania.
Zatrzymanie a później
aresztowanie senatora G. w sprawie zabójstwa Jarosława Ziętary dziwnie zbiegło
się w czasie z powrotem do Polski innego z wielkich aferzystów (tak
powszechnie określały go polskie media i przedstawiciele wymiaru
sprawiedliwości), a mianowicie Andrzeja Gąsiorowskiego, współwłaściciela spółki
Art. B, która na początku lat dziewięćdziesiątych łączona była z jedną z
największych afer gospodarczych III RP. Wspólnikiem Gąsiorowskiego w Art. B był
Bogusław Bagsik a przez spółkę
przewinęły się zacne postacie życia politycznego, głownie lewej strony sceny politycznej.
Wiele i głośno mówiło się , że Art. B, to pieniądze FOZZ – u a sama spółka
powstała, aby wyprać i pomnożyć te
środki. Wszystko to oczywiście przy światłej kurateli naszych służb specjalnych.
Szefowie Art. B i ich zaplecze wpadli na pomysł, aby przy pomocy sprytnego,
acz prymitywnego narzędzia, jakim był oscylator ekonomiczny wypompować
z polskiego systemu bankowego gigantyczne kwoty. Plan się powiódł. Wielkie pieniądze
wyparowały z kraju na zagraniczne
rachunki, cześć przeprano na miejscu,
część zaparkowano na czarną godzinę w różnych biznesach, a cześć stała się
paliwem dla politycznego zaplecza. Nie wszystko poszło jednak gładko. Bagsik
swoje odsiedział. Gąsiorowski zdążył uciec do Izrael. Był tam bezpieczny, bo
ma obywatelstwo tego kraju, tak więc ekstradycja mu nie groziła. Lata na obczyźnie spowodowały jednak, że
Gąsiorowski zaczął tęsknić za krajem nad Wisłą. Od pewnego czasu, różnymi kanałami
dawał do zrozumienia, że chce wrócić. Kiedy stało się to możliwe (część
zarzutów w sprawie Art. B zwyczajnie się
przedawniła, części zmieniono kwalifikację) Gąsiorowski wreszcie pojawił się w
Polsce. Dziś ma odpowiedzieć jedynie za przywłaszczenie pieniędzy spółki, a nie
za kradzież gigantycznych kwot z banków. On sam twierdzi, że jest niewinny, bo firmowe
pieniądze zdeponował w sejfie i nie wie co się z nimi stało (przypominam, że Bagski
siedział jako aferzysta, a akta sprawy Art B liczą 300 tomów). Generalnie kabaret.
Tak czy owak, sądzę, że Gąsiorowski
rozpoczął grę z wymiarem sprawiedliwości, a to, że graczem jest sprawnym, to
nie mam co do tego wątpliwości. Stawką był (jest) powrót do Polski i spokojny sen. Wydaje
się, że karty ma wciąż mocne. Co położył na stole? Tego nie wiem, ale
aresztowanie po 16 latach od umorzenia śledztwa w sprawie zabójstwa
dziennikarza senatora G. jest co najmniej
zaskakujące.
Zarówno G., jak i Gąsiorowski
swoją karierę rozpoczynali praktycznie w
tym samym czasie i, jak mi się wydaje, obaj korzystali z tego samego wsparcia.
Formalnego i nieformalnego. W ich
orbicie (za ich plecami) można było znaleźć wiele ciekawych postaci dawnych
służb specjalnych i polityki. Mieli dostęp do wiedzy i mogli liczyć, że przy
najdrobniejszych trudnościach, jakaś niewidzialna ręka usunie przeszkody i
utoruje drogę do sukcesu. W obu przypadkach skala biznesu była
gigantyczna, także skala sukcesu (zysków) podobna. El dorado nie może jednak trwać wiecznie. Zmieniła się rzeczywistość
polityczna, także obsada ważnych stanowisk i trzeba było zwijać biznesy. Kto
tego w porę nie dostrzegł, ten naraził się
na kłopoty. Dalsza cześć tej opowieści jest już znana. G. trafił do więzienia
na wiele lat (słusznie), podobnie Bagsik. Gąsiorowski z jakiegoś powodu uniknął ich losu. Dziś może wrócić do Polski, gdzie ciążą na nim jedynie duperelne zarzuty.
Czy G. zlecił zabójstwo Jarosława Ziętary? Mam nadzieje,
że śledztwo to wyjaśni nie pozostawiając wątpliwości. Mam także nadzieję, że sprawa nie zakończy się
w ten sam sposób, jak w przypadku zleceniem zabójstwa generała Marka Papały i
udziału w nim Edwarda Mazura.
Zajmowałem się kiedyś sprawą
zabójstwa Jarosława Ziętary. Może nie tak jakbym chciał, nie tak dogłębnie, jednak
udało mi się podjąć ciekawy trop. Otóż w sprawie tej przewija się nazwisko
byłego funkcjonariusza Inspektoratu Ochrony Funkcjonariuszy SB z Poznania. Nie wymienię jednak jego nazwiska. Według mojej wiedzy człowiek ten miał
przyjąć i zrealizować zlecenie zabójstwa dziennikarza. (W tym miejscu muszę zaznaczyć, że nie doprowadziłem mojego śledztwa do
końca).
Cóż to takiego ten Inspektorat?Otóż po zabójstwie księdza Jerzego Popiełuszki, generał Kiszczak postanowił powołać coś na kształt biura wewnętrznego, którego funkcjonariusze mieli mieć baczenie na wszelkie działania oficerów SB. Tak wewnętrzna policja. W ten sposób, jedną decyzją Kiszczak powołał do życia formację, której pracownicy otrzymali dostęp do wielu ważnych informacji, także tych wrażliwych i osobistych, dotyczących nie tylko esbeków, ale także ich bliskich, kontaktów i TW. Taka wiedza od zawsze była i jest bezcenna. Już po rozwiązaniu SB, oficerowie IOF-ów zasilili szeregi wielu organizacji przestępczych, stając się ich niezwykle ważnymi składowymi, często także kierowniczymi.
Oficer IOF, o którym wspominam, według
moich ustaleń nie pracował jednak dla senatora G., ale dla innego rekina polskiego biznesu, którego dzisiejsza
pozycja biznesowa jest niekwestionowana.
Rekin interesował się pewną
instytucją finansową (ostatecznie przejął ją), której działalnością również interesował
się Jarosław Ziętara. To zainteresowanie doprowadziło go do pewnych
interesujących ustaleń, które mogły wywołać skandal i zniweczyć plany rekina . Z pomocą miał przyjść właśnie były oficer IOF. W mojej oceni, gdyby
ktoś zdoła połączyć pewne wątki w śledztwie, rekin znalazłby się w nie lada
kłopocie. Nie wykluczam, że oficer IOF był kimś w rodzaju cyngla do wynajęcia. On i jego ludzie mogli świadczyć usługi "mokrej roboty" dla świata biznesu, który w tamtym czasie przypominał raczej dżunglę, niż cywilizowany rynek. W sprawie obok G. pojawiają się wiec inne nazwiska zleceniodawców porwania Ziętary. Czy w śledztwie można więc zatrzymać się jedynie na osobie G.?
A może oskarżenia G. o zlecenie zabójstwo dziennikarza jest próbą zamknięcia mu ust raz na zawsze i przy okazji definitywnym zamknięciem sprawy śmierci dziennikarza? Mam niestety takie wrażenie. A to, że G. ma
wiele do powiedzenia na temat kilku znanych wciąż polityków i spraw, nie ulega wątpliwości.
Poza tym G. jako kozioł ofiarny, to nie brzmi źle. Łagodnie rzecz ujmując, nie ma najlepszej opinii, więc pasuje do układanki a prawdziwy zleceniodawca może czuć się spokojnie.
Dodam zupełnie szczerze, że mam
nadzieję, że w tym konkretnym przypadku mylę się i, że krakowscy prokuratorzy, których
znam i cenię, maja rację i wiedzą co robią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz