Z
dużym zainteresowaniem obejrzałem konferencję prasową premiera Tuska, na której
zapowiedział zmiany w służbach specjalnych. W skrócie, premier powiedział, że
odbierze cześć uprawnień ABW i przekaże
je innym (innej) służbom. Szczególnie
zaciekawiły mnie dwa zdania, które rzucił Donald Tusk. Mianowicie,
że paląca potrzeba reformy w pierwszej kolejności dotyczy właśnie ABW. Co do
innych służb, potrzeba ta jest nieco mniejsza. Dodał także, że do końca roku
powstaną plany reorganizacji ABW, po to, aby sytuacje, takie jak afera Amber Gold nie powtórzyły się w
przyszłości. Ciekawe.
Panie
premierze, a może, jeśli podjął pan decyzję
o reformie, to reformować głębiej i szerzej, bo wydaje się, że „paląca
potrzeba” reformy dotyczy nie tylko ABW.
Za
chwilę podam kilka faktów na potwierdzenie tych słów, wcześniej jednak
mała lecz konieczna dygresja.
Mam
określony stosunek do mediów społecznościowych – pominę szczegóły , nie chcę
się denerwować. Podobne uczucia towarzyszą mi, gdy myślę o internetowej
publicystyce - parodia, fanfaronada, częściej zwyczajne
dno. Więcej z tym wszystkim problemów i szkody niż pożytku, bo zalew
dezinformacji i anonimowych wrzutek w istotnych tematach jest aż nadto widoczny.
W
tym blogu nie chcę więc pisać z ornamentami, używając trudnych, zapomnianych
słów. Wystrzegam się przymiotników, ręka drży przy wielkich słowach. Gdybym jednak zaczął ( dla zabawy i perwersyjnej grafomańskiej przyjemności ) płodzić teksty oparte na wyróżnikach , które
przed chwilą wskazałem, myślę, że,
najdalej po drugim zarzuciłbym to zajęcie. Dlaczego? Wyjaśnię. Otóż
od komentowania faktów i rzeczywistości wokół nich powstałej zdecydowanie wolę
same fakty. Nie interesują mnie interpretacyjne harce, mniej lub bardziej udane
intelektualne wynurzenia. Drażnią kontestacje oparte na przekonaniu o własnej wielkości. Od tego są inni. Ja wolę zdobywać informację.
Wolę przedstawiać i odsłaniać, niż być widzem skazanym na (często naiwną) wiarę. Do
własnych ustaleń mam zaufanie. Z nich, bez z nadmiernego ryzyka mogę próbować
składać obraz interesujących mnie
spraw. Mówi się, że z faktami się nie dyskutuje. Na potrzeby tego
tekstu mogę przytoczyć jeszcze kilka oczywistości o faktach, ale ograniczę się
do następującej: Fakty podlegają analizie.
Fakty
- to powód dla którego powstał ten blog.
Koniec dygresji.
Pewnie
długo pamiętać będziemy burzę jaka wybuchła po konferencji (ręka zadrżała przy słowie spektakl) prasowej, na której generał T.
Anodina, reprezentująca MAK oznajmił
światu, że podczas lądowania rządowego TU na lotnisku Siewiernyj pod Smoleńskiem, polscy piloci, bojąc się prezydenta, (prawdopodobnie wbrew sobie) wykonywali
rozkazy pijanego generała
Błasika, co doprowadziło do tragedii. Ile
warte były te informacje, dziś już chyba wiemy.
Po co więc przedstawiciele MAC – u, poważni i, jak zakładam rozumni
Rosjanie, zaprezentowali tę informację? Jaką
wagę miała ( ma ) ta informacja? Mogę oczywiście zbudować model teoretyczny i
spróbować wyjaśnić to posunięcie, jednak wolę
posłużyć się faktami.
Będąc na miejscu katastrofy nieustannie
szukałem możliwości przedostania się za kordon rosyjskich służb i wojska, które
szczelni odgrodziły lotnisko od dziennikarzy i gapiów. Wpadłem na bezczelny pomysł. Poprosiłem
współpracowniczkę , która towarzyszyła
mi w Rosji w charakterze tłumacza aby
zadzwoniła do Moskwy, do urzędnika
ministerstwa spraw nadzwyczajnych i w ostrych słowach poinformowała go,
że reprezentujemy polską telewizje i , że mimo obietnicy moskiewskiej prokuratury , którą otrzymaliśmy
kilka godzin temu, służby w Smoleńsku
nie chcą nas wpuścić na teren lotniska. Prymitywny blef, ale o dziwo
poskutkował. Po chwili, jeden z rosyjskich prokuratorów przyszedł pod bramę
lotniska, wykrzyczał nasze nazwiska a my
czym prędzej przybiegliśmy do niego. Pokazaliśmy nasze dokumenty. Prokurator odgiął
drut, który służył za kłódkę i wpuścił nas na teren lotniska Siewiernyj. Wśród
dziennikarzy zawrzało. To zrozumiałe, bo wszyscy chcieli być na naszym miejscu
i każdy chciał mieć zdjęcia z samego centrum katastrofy. Pierwsze zdjęcia z tego terenu, które trafiły
do Polski były efektem właśnie tego
blefu. Tak czy owak znaleźliśmy się po drugiej stronie. Operator zaczął kręcić
a ja rozejrzawszy się poszedłem w miejsce, gdzie znajdowali się przedstawiciele
naszych i rosyjskich służb. Były to
teren, na którym rozbito duże wojskowe namioty a przed nimi ustawiono
kilka długich stołów. Namioty i stoły odgrodzone były od reszty
terenu rozpiętą na drewnianych palikach kolorową taśmą. Na stołach układano to,
co znaleziono w rumowisku. Śledczy krzątali się przy stołach segregując przedmioty należących do ofiar. Widok ten nie
należał do najprzyjemniejszych. Buty, torebki, marynarki, mundury, telefony. Wszystko
ubłocone, zniszczone. Obserwowałem jak posegregowane
rzeczy trafiały do foliowych worków, które następnie zabierali Rosjanie. Kilkadziesiąt metrów za
namiotami ciężki sprzęt budowlany szarpał wrak Tupolewa. Mówiono, że wciąż
szukają ciał. Kiedy przyglądałem się temu wszystkiemu, do jednego z naszych
przedstawicieli ( był w mundurze z polską
flagą na ramieniu) podszedł ktoś z rosyjskich służb. Prokurator? Ubrany był w zwyczajne, cywilne ciuchy. Towarzyszyła mu
jeszcze jedna osoba. Mężczyzna. Stałem może 20 metrów od nich. Rosjanin
wyjął teczkę spod pachy a z niej kilka
kartek. Część zapełniona drukiem , cześć zapisana pismem odręcznym.
Zainteresowany podszedłem bliżej. Szybko zrozumiałem się, że trzecia osoba ta
to tłumacz. Wszyscy usiedli przy jednym ze stołów przed namiotem. Rosjanin
odczytywał tłumaczowi kolejne zdania a ten, po polsku dyktował jej naszemu
przedstawicielowi, który z kolei skrupulatnie wszystko notował. Zorientowałem
się , że tłumaczone dokumenty to wyniki badań krwi ofiar i wstępne oględziny
miejsca katastrofy a w zasadzie kwestie dotyczące szczegółów położenia kabiny
pilotów. Stanąłem na tyle blisko, że słyszałem każde ich słowo. Moja obecność jeszcze
nikogo nie niepokoiła , być może brano mnie za osobę pracują na miejscu
katastrofy?
Z tłumaczonej treści jasno wynikało kilka kwestii.
Po
pierwsze:
Rosjanin odczytał tekst
mówiący o tym, że z oględzin, których dokonano na miejscu katastrofy wynikało jasno, że w kabinie pilotów nie
było osób trzecich. Nie potrafię powiedzieć
skąd Rosjanin miał te informacje. Nie
wiem też na ile ten stan rzeczy mógł ulec zmianie i czy w następnych dniach pojawiły się informacje przeczące temu co usłyszałem.
Po
drugie: Ten sam Rosjanin odczytał
fragment dotyczący obecności alkoholu we
krwi ofiar katastrofy. Jasno wynikało
z niego, że żadna z osób będących w kabinie pilotów nie piła alkoholu w dniu
katastrofy . Nikt nie był także pod wpływem substancji odurzających. Nikt, to znaczy, że generał Błasik także.
I w tym przypadku również nie wiem czy
badania te były ostatnimi i czy kilka dni później kolejne badania (
zaznaczam – jeśli były) nie przyniosły innych wyników?
Nie
wiem jak obszerny i co jeszcze zawierał dokument odczytywany przez Rosjanina. Nie
wiem, bo kiedy Rosjanin zorientował się, że nasłuchuje, przestał czytać i wskazując palcem zapytał o mnie polskiego
śledczego. Skracając opowieść, napiszę, że zaraz potem, wraz z operatorem, tłumaczką
i współpracownikiem zostaliśmy wyprowadzeni
z terenu lotniska. Nie pomogły żadne argumenty.
Tak
więc dzień po katastrofie polscy śledczy otrzymali informacje, które
diametralnie odbiegały od tego, co na słynnej konferencji prasowej przedstawiła
T. Anodina. Rzeczywistośc dzień po katastrofie bardzo rózniła się od tej narysowanej prze ekspertów Maku - u. Jak to możliwe?
Czy
sytuacja zastana na miejscu katastrofy
przez rosyjskie i polskie służby mogła wyglądać w taki sposób, że nastręczała
trudności nawet w ogólnym opisie i pobieżnej
analizie? Czy jednym razem śledczy wykluczali obecność osób trzecich w kabinie
a innym jednak dostrzegali ich ślady? Czy
pierwsze badanie krwi obarczone było błędem, który spowodował jego
zakwestionowanie i konieczność ponownej analizy, która tym razem wykazała alkohol
w ciele generała Błasika? Te pytania
rodzą kolejne: Czy general wogóle był w kabinie pilotów?
Podążając takim tokiem myślenia należy przyjąć,
że żadne badanie nigdy nie da pewności ani żadnej pewnej odpowiedzi, bo zawsze
znajdzie się ktoś, kto podważy metodę, bądź okoliczności ,w których
przeprowadzono badanie. Takie założenie to
przecież kompletny nonsens.
Jeśli
więc zdajemy sobie sprawę ,że to nonsens, to w takim razie jaki tok myślenia przyświecał
śledczym z MAK – u prezentującym swoje ustalenia? Czego jak czego, ale
inteligencji nie można im odmówić.
Stając
na polskim gruncie śledztwa zadam pytania:
1.
Czy
protokół, który sporządził polski śledczy znajduje się w aktach polskiego
śledztwa w sprawie katastrofy Tu154?
2.
Czy
komisja J. Millera znała ten dokument?
3.
Jeśli
nie ma go w aktach a członkowie rządowej komisji również o nim nie wiedzieli, pojawia się pytanie:
Dlaczego? I kolejne: Co się stało z tym dokumentem?
Jeśli
na postawione pytania odpowiedź brzmi
„nie”, bądź „nie wiem”,
to zdaje się, że mamy problem, panie
premierze. Wygląda na to, że ktoś kręci
najważniejszym śledztwem w tym kraju. Kto?
Odpowiedź z gatunku oczywistych.
Po
konferencji prasowej w sprawie reorganizacji ABW odniosłem wrażenie, że premier
szczególnie ciepło myśli o jednej z naszych służb, której zamierza
powierzyć większość zadań odebranych w przyszłości Agencji
Bezpieczeństwa. Powstrzymam się od komentarza. Wrócę do postulatu reform.
To jest jeszcze jeden dowód na kłamstwa MAK. Tych dowodów zebrało się tak wiele, że musi to w końcu dotrzeć do opinii światowej a przede wszystkim polskiej.
OdpowiedzUsuńktoś niestety kręci ,i premier zapewne wie kto,
OdpowiedzUsuńPrzemku, pilnuj się.
OdpowiedzUsuńTo groźba, czy z troski?
UsuńNie ma tutaj żadnej sensacji ani nowości. Sprawa jest jasna od roku czasu, a może dłużej.
OdpowiedzUsuńObecność Błasika to manipulacja nieco późniejsza, w wersji oficjalnej wygląda to nastepująco: gdy okazało sie, że znaleziono go w jednym sektorze (nr.1) z nawigatorem, a zaistniała potrzeba wciśnięcia tzw.nacisków, wówczas na tej podstawie 'wywnioskowano', że był on w kabinie.
Ale by sprawa sie nie przewróciła pod własnym ciężarem, przez 1,5 roku trzymano w tajemnicy iż oficjalnie ciała pilotów, technika pokładowego (chyba też i jego) i stewardes (co najmniej jednej) znaleziono w sektorze nr.2 i nr.3.
Bo w to, że załogę znaleziono w sektorze nr.1 wierzyli niemal wszyscy, łącznie z Macierewiczem, za wyjątkiem paru blogerów, których można by policzyć na palcach jednej dłoni emerytowanego drwala. Uchodziło to wówczas za mega oszołomstwo, ocierające się o podejrzenie bezobjawowej choroby psychicznej.
Taka jest wersja oficjalna, ale pewnikiem jest ona niezupełnie zgodna z wersją nieoficjalną, czyli że dwóch rannych pilotów pobrano z tego miejsca i wywieziono karetką pogotowia (twierdzi się, że wywieziono trzy osoby) a ranna stewardesa została zamordowana na miejscu, ale że jej ciało znajdowało się blisko miejsca gdzie urządzono miejsce (okolica dużego pamiątkowego głazu) dla dziennikarzy, szybko zostało przeniesione tam gdzie je składali na folii.
No i wszystko się zgadza, Błasika nie było w kabinie. Rosjanin dyktował prawdziwe słowa.
Żona Błasika do samego końca była nieoficjalną drogą zapewniania, że nie ma żadnych dowodów na jego obecność w kabinie, ani tym bardziej o alkoholu nie było mowy.
Czytałem też pozostałe Pana notki o Smoleńsku i żadnych nowości u autora nie znajduję, chociaż jak zapewnia wówczas był tam na miejscu.
Słabiutko. A to przebudzenie sie po 2 latach i 6 miesiącach to czemu zawdzięczamy panie blogerze? Kredyt CHF do spłacenia a pieniędzy mało?
Jeszcze wierzgają w mediach 'miejsca wybuchów' jako nowości, chociaż TL i EOS opisali to większe miejsce w kwietniu lub maju 2010 roku. Teraz Wojciechowski wyrywa sie ze swoim 'starym kinem' mówiac o prapremierze. Żenada.
Do tego swoje teksty afirmuje wyznaniem wiary "Premier polskiego rządu nie planował katastrofyTu 154. Żenada.
Sprawa katastrofy jest już zamknięta, jeszcze ostatnie podrygi kończącej się świecy, ale ta świeca już niedługo definitywnie zgaśnie.
OHV, nieźle i w części interesująco. Co do mojego Bloga, to nie ma charakteru sensacyjnego, nie mam zamiaru nikogo napędzać. Kwestie paliwa interesują mnie w innym wymiarze. Poza tym nie potrzebny jest ten ton. Jeśli interesują cię moje motywacje (po dwóch latach i sześciu miesiącach, jak policzyłeś/aś), to możesz wątpić i pytać ,ale w tym miejscu nie dostaniesz odpowiedzi. Jeśli rzeczywiście cie to interesuje ,to jestem do dyspozycji. A co do innych rzeczy, które łaskawie wymieniłeś/aś, to odpowiem skrótowo: Każde słowo ma tu znaczenie.
Usuńp.s
kredyt nie dokucza
Czy Marcin Wojciechowski z GW to ktos z rodziny, czy przypadkowa zbieznosc nazwisk? On pisal w GW zaraz po katastrofie, ze tam byly DWA slady wypalonej trawy, nie 3:
OdpowiedzUsuńhttp://wyborcza.pl/1,105743,7756562,Smolensk_placze_po_tragedii.html
"Po południu poszedłem obejrzeć trasę dolotu tu-154 na lotnisko w Smoleńsku. Ponad kilometr za lotniskiem na łące stoi mała budka stacji naprowadzającej. To na jej wysokości zaczęły się kłopoty samolotu. Zawadził on o maszt budki, a kilkaset metrów dalej o drzewa. Po pierwszym zderzeniu z masztem piloci próbowali jeszcze wyprowadzić maszynę w górę.Na trawie pozostały po tym dwie czarne smugi ciągnące się na kilkadziesiąt metrów. Wypaliło je gorąco z silników tu-154."
Bardzo mnie to wtedy zafrapowalo - tak bardzo, ze nazwisko Wojciechowski zapadlo w pamiec.