Legendarny działacz Solidarności, senator Jan Rulewski, na znak protestu zrezygnował z zasiadania w senackiej komisji rodziny i polityki społecznej. To sprzeciw przeciwko rządowej polityce w tej materii. Mniej więcej takiej treści informacja obiegła niedawno polskie media. Rulewski nie godził się z rolą marionetki i pożegnał towarzystwo. Jak powiedział, (mniej więcej tak) nie chciał firmować polityki rządu wobec ludzi najbiedniejszych i zostawionych samym sobie.
Po przeczytaniu tej informacji postanowiłem skrobnąć coś o nieco przyblakłej aferze A.G. W skrócie afera ta to opowieść, w której młody, zdolny finansista Marcin P. i wspierająca go żona o podobnych talentach postanowili uszczęśliwić tysiące Polaków i pozwolić im zarobić krocie na inwestycjach w złoto. Jak się wszystko skończyło, to wiemy.
A teraz prześledźmy pewną historie.
Mniej więcej w czasie, w którym na ulicach polskich miast pojawiły się szyldy przedsięwzięcia o dźwięcznej nazwie A.G, na biurka szefów kontrwywiadu lądują pierwsze raporty na temat związany z działalnością (jak się to dziś mówi) parabanku. Kto? Jak? Gdzie?
Stop. Cofamy się w czasie.
Tuż po katastrofie smoleńskiej jeden z oficerów kontrwywiadu jest bardzo aktywny. Szuka , węszy, trawią go wątpliwości. Pisze raporty, analizuje . Jego aktywność jednak nie przypada do gustu przełożonym. W nagrodę zostaje, pod przykryciem przeniesiony do ministerstwa finansów i rozpoczyna pracę jako urzędnik. Cóż, nowe zadanie, nowe wyzwanie. Zajmuje się podatkami, akcyzą, czy czymś podobnym. W zamyśle przełożonych ma pilnować czy w na powierzonym mu odcinku wszystko gra. I pilnuje. Rozgląda się także po różnych innych kątach ministerstwa, dostrzegając zastanawiające ruchy związane z decyzjami i projektami, które torują działania parabankom. Szczególnie jednemu. Starym zwyczajem pisze raporty, analizy i wszystko wysyła do centrali.
Stop. Wracamy.
Raporty trafiają do centrali i… nic. Bez reakcji. Nikt nie grzmi, nie bije na alarm. Przynajmniej nic o tym nie wiem. Jedynym efektem jest odwołanie oficera z ministerialnego odcinka i przesunięcie do rezerwy kadrowej. Widać taki los. Tymczasem szyldów i klientów przedsięwzięcia pod nazwą A.G wciąż przybywa. Firma rozwija się a dobrze poinformowane trójmiejskie wiewiórki mówią , że inwestycje w złoto to nic innego jak jedynie chwytliwy slogan reklamowy. Trochę złota w firmie jednak jest. Skąd pochodzi kruszec? Wiewiórki milczą na ten temat. Na pytanie , czy to możliwe, że trafił tu zza wschodniej granicy, płoszą się i uciekają na drzewa. Na pytanie , czy to możliwe, że złoto może pochodzić z dawnych operacji polskich służb, chowają się w dziuplach, mrużą oczka i tylko długie wąsy im wystają na zewnątrz. Tak czy owak firma bogaci się a w kręgu przyjaciół AG pojawiają się nazwiska zacnych ukraińskich obywateli, tylko przez złośliwych nazywanych oligarchami. Obywatele ci z natury kochają interesy. Inwestują w branżę lotniczych przewozów pasażerskich. Staja się nawet właścicielami narodowego przewoźnika jednego europejskich państw.
Tymczasem przedsięwzięcie A.G ewoluuje także w stronę taniego lotniczego operatora . Gigantyczne reklamy firmy pokrywają kamienice polskich miast. Samoloty zaczynają kursować , firma zarabia i według różnych analiz zarabiać będzie. W ciągu krótkiego czasu ma zagrozić potędze niebieskiego żurawia.
Wiewiórki w tym kontekście odmawiają rozmów na temat prywatyzacji LOT – u. Za skarby świata nie chcą rozmawiać o kwestiach związanych z ruchami personalnymi w radzie pracowniczej LOT -u ( rada może wnioskować w sprawach przekształceń) i innych denerwujących szczegółach. No cóż. Poczekamy, zobaczymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz