Nie wiem co w rzeczywistości wydarzyło się 11 listopada
pod ambasadą rosyjską w Warszawie. Nie wiem, czy podpalenie strażniczej budki
było aktem głupoty, chuligańskim wybrykiem, czy, jak chcą niektórzy ustawką, bądź prowokacją?
Jeśli to ostatnie, to prowokacją z czyjej strony? Naszej? Rosyjskiej?
Pytania logiczne a możliwych odpowiedzi jest
przynajmniej kilka. Pojawiają się więc różne,
w zależności od osób i środowisk, które
je wygłaszają. Tak czy owak trzeba być skończonym kretynem, aby podpalić ambasadę
i to nie tylko rosyjską, ale jakąkolwiek.
Być może jest inne wytłumaczenie tej sytuacji?
Kilka dni przed wydarzeniami pod rosyjskim przedstawicielstwem w Warszawie nasze służby
wywiadowcze zdobyły wystarczające dowody - że tak
to ujmę, - niewłaściwej działalności jednego z rosyjskich dyplomatów w Polsce. Dowody
te posłużyły do sformułowania wniosku o nadania Rosjaninowi statusu persona non grata. Tak też się stało. 7
listopada nasze władze określiły go mianem osoby niepożądanej w kraju. Trezba prztynać, że termin akcji był dosyć nieszczęsliwy/
Cztery dni
później zapłonęła budka strażnika a rosyjskie władze w zaskakująco ostrych
słowach odniosły się do incydentu. Tony były tak wysokie, że zahaczyły o
konwencję wiedeńską, odszkodowania i zadośćuczynienia. Na dywanik wezwano także
naszego ambasadora w Moskwie. Brak jakiejkolwiek adekwatności reakcji rzucił się
w oczy od razu. Dzień później zaatakowano naszą ambasadę w Moskwie.
Czy ktoś
komuś pokrzyżował jakieś plany i ktoś się zdenerwował?
Zalecam więc ostrożnośc w opiniach i wyrokach tym temacie. Na dzień dzisiejszy spalona budka to efekt a nie przyczyna. I tak powinno zostać.
Zalecam więc ostrożnośc w opiniach i wyrokach tym temacie. Na dzień dzisiejszy spalona budka to efekt a nie przyczyna. I tak powinno zostać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz